Huntington Geoffrey - Kruczy dwór 03 - Krwawy księżyc, Huntington Geoffrey, Kruczy dwór
s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Geoffrey Huntington
Krwawy księżyc
część III cyklu Kruczy Dwór
Prolog
Halloween 1969
Legendy mówią, że jeśli w deszczową i wietrzną noc wejdziesz na najdalej wysuniętą
w morze półkę Czarciej Skały, usłyszysz krzyki tych wszystkich, którzy stracili życie we
wzburzonym morzu u jej podnóża.
Młody człowiek obawia się, że dzisiejszej nocy ta lista powiększy się o jeszcze jedną
ofiarę.
Biegnie za kobietą, rozpaczliwie pragnąć ją powstrzymać i zaprowadzić z powrotem
do Kruczego Dworu. Wie, że w przeciwnym wypadku Szaleniec się zemści. Szaleniec - tak
nazywają w miasteczku Jacksona Muira, tak szepcze przerażona służba w swoich kwaterach
w wielkim domu. Szaleniec. Oto, kim jest.
I pozabija nas wszystkich
.
Jednak Ogden McNutt nie pogodzi się z tym. Nie zamierza godzić się ze śmiercią,
jeszcze nie. Wciąż jeszcze jest czas. Może zdoła odmienić los, jaki im przepowiedziano,
zapobiec katastrofie wiszącej nad wszystkimi w Kruczym Dworze. Jeśli zatrzyma tę kobietę,
zanim ona dotrze do klifu, jeśli zdoła sprowadzić ją całą i zdrową z powrotem do mrocznej
posiadłości na szczycie wzgórza, może da się uniknąć tego, czego wszyscy się obawiają.
- Emily! - Krzyczy Ogden w wyjącym wietrze. - Emily!
Widzi ją przed sobą, w długiej i powiewnej białej sukni, biegnącą w kierunku Czarciej
Skaty. Nad nimi wielki księżyc w pełni usiłuje przedrzeć się przez czarne chmury, które
przemykają przed jego obliczem, a w oddali przetacza się grom.
- Emily!
Ona nie przystaje, ale młodzieniec zaczyna ją doganiać. Już słyszy jej łkania i okrzyki
rozpaczy. Wybiegła z domu, ujrzawszy Jacksona, swojego męża, w ramionach służącej - tej
dziwnej, niepokojącej dziewczyny o świdrujących ciemnych oczach i lśniących czarnych
włosach. Ogden był świadkiem tej sceny i dostrzegł dziwny grymas, który wykrzywił
promienną twarz Emily, jakby w tym momencie nagle w pełni zrozumiała ogrom
niegodziwości Szaleńca. Odwróciła się i uciekła.
- Biegnij za nią - powiedział Montaigne - mężczyzna, który sprowadził Ogdena do
tego dziwnego miejsca, który obiecał mu naukę starożytnej sztuki pod okiem Opiekunów. -
Sprowadź ją z powrotem.
Ona nie może dotrzeć do Czarciej Skały
, powtarza sobie w myślach biegnący Ogden,
pamiętając o przepowiedzianej zgubie.
Muszę ja powstrzymać! Muszę ja dogonić
!
Ona jednak już tam jest i stoi na skraju przepaści, w wydętej przez wiatr białej sukni,
kiedy Ogden w końcu ją dogania. Chwieje się, łapiąc oddech, ale mimo to chwyta ją i oboje
pochylają się na skraju urwiska, patrząc na szalejące w dole morze.
- Emily - mówi Ogden - musisz wrócić tam ze mną!
Ona odwraca się i obrzuca go oszalałym wzrokiem.
- Wrócić do Kruczego Dworu? Do niego? Jesteś równie szalony jak on? Dlaczego
miałabym tam wrócić, wiedząc, co zaplanował dla nas wszystkich?
- Proszę, Emily, musisz odsunąć się od...
Ona wyrywa mu się, pod wpływem gniewu silniejsza niż oczekiwał. Jakże jest teraz
odmieniona, jak różna od tej słodkiej, niewinnej, spokojnej dziewczyny, która przybyła do
Kruczego Dworu.
- Jesteś jednym z jego sługusów? - Emily przeszywa go gniewnym, oskarżycielskim
spojrzeniem. - Czy tak, Ogdenie? Ty i Montaigne...
- Nie, Emily, my chcemy go powstrzymać! I możemy, jeśli tylko wrócisz tam ze mną!
Ona śmieje się z goryczą.
- Powstrzymać go? Jesteś głupcem. Wszyscy jesteście głupcami, jeśli sądzicie, że
zdołacie go teraz powstrzymać. Opanuje Kruczy Dwór - i Otchłań pod nim też!
- Nie, możemy go pokonać!
- Spójrz! - Wyciąga rękę, gdy błysk pierwszej błyskawicy rozjaśnia noc. - Zobacz to,
co ja widzę! Patrz!
Ogden wznosi oczy ku niebu, gdy głośny huk gromu zdaje się wstrząsać skałami, na
których stoją. A tam, niczym w teatrze cieni rzucanych na chmury przez jakąś ogromną
latarnię magiczną, widać obrazy, które tak przerażają Emily. Z dziury w niebie wypełzają
piekielne stwory, wygłodniałe, oślizłe, złośliwe demony pragnące zawładnąć światem.
- Staną się nami! - Woła Emily. - Te okropne, odrażające stwory! One staną się nami, a
my nimi!
Ogden nie może oderwać oczu od nieboskłonu. Demony wylewają się z dziury jak
karaluchy i rozbiegają po całym niebie, jak okiem sięgnąć. Pokryte sierścią i łuskami - o
ludzkich kościach i zwierzęcej skórze - błoniastoskrzydłe bestie i ośmionogie potwory.
Większość z nich to głupie, ociężałe stwory, lecz wśród nich Ogden dostrzega również
szyderczo uśmiechnięte, przebiegłe czarty o ślepiach skrzących się złośliwą inteligencją.
- Oto świat, jakiego pragnie - mówi Emily. - Oto jego plan.
Z oddali dobiega głos - głos samego Szaleńca, wołającego żonę.
Emily odwraca się w tamtą stronę i pięknymi niebieskimi oczami wpatruje się w noc.
Szaleniec znów woła jej imię.
- Oto jego plan - mówi Emily, teraz już spokojna, gdy obraz na niebie znika i Ogden
znów spogląda na nią. - Jednak nie mój.
I nim młodzieniec zdąży ją złapać, Emily rzuca się z urwiska i jej krzyk cichnie w
ciemnościach.
- Emily! - Woła w ślad za nią Ogden.
- Emily! - Wtóruje mu Jackson Muir, w rozbłysku błyskawicy wyłaniając się z mroku i
stając na Czarciej Skale.
Ogden zaczyna drżeć.
- Ja... Próbowałem...
Szaleniec podbiega do krawędzi urwiska i wychyla się. Z dołu dolatuje ryk
rozbijających się o skały fal.
- Próbowałem ją powstrzymać - mówi Ogden, trzęsąc się jak liść.
Szaleniec obraca się do niego. W oczach ma gniew, ale także zgrozę i żal, ogromny
żal. Mimo swej mocy nie zdoła jej wskrzesić - a przynajmniej nie taką, jaka była za życia.
Ogden z lękiem i fascynacją patrzy na Szaleńca, rozdzieranego przez straszliwy dylemat.
Nagle Jackson odwraca się twarzą do morza i unosi ręce nad klifem, jakby za pomocą czarów
chciał wydostać ukochaną żonę z toni. Zaraz jednak opuszcza dłonie i zakrywa nimi twarz.
Zapewne zdołałby wyrwać Emily morzu, ale okropnie pokiereszowaną - na duchu i na ciele.
Może jest wielkim czarodziejem Skrzydła Nocy, ale wie, że nie zdoła wskrzesić jej
niewinności i czystości. Gorzej - nie może sprawić, aby znów go pokochała.
I Ogden wie, że ktoś za to zapłaci.
- Próbowałem - duka, cofając się przed Jacksonem. - Próbowałem ją powstrzymać.
- I nie zdołałeś - prycha Szaleniec, przeszywając go wzrokiem.
Szeroko rozkłada ramiona i wydaje przeraźliwy krzyk, równie potężny jak huk gromu.
I burza zdaje się cichnąć, oddawszy swą furię ciału stojącego na skraju urwiska
czarnoksiężnika. Jackson Muir zawsze był wysoki i postawny, lecz teraz wydaje się jeszcze
wyższy, jakby mierzył nie metr osiemdziesiąt, lecz trzy razy tyle. W przypływie gniewu
błyska białymi zębami i sypie skry z oczu.
- Zapłacisz mi za to, Ogdenie McNutt! Zapłacisz za to, że nie zdołałeś ocalić mojej
żony!
- Nie, zostaw go w spokoju - odzywa się inny mężczyzna. To Montaigne wreszcie
zdołał dotrzeć na Czarcią Skałę. - To mój uczeń, Jacksonie. Ja go ukarzę. Zostaw go mnie.
- Śmiesz rozkazywać czarodziejowi Skrzydła Nocy? - Szaleniec zdaje się wypalać
oczami dziury w mroku, gdy przenosi wzrok na nowo przybyłego. - Ty, Opiekun, który ma
mi tylko służyć?
- I uczyć cię - mówi Montaigne, nie zważając na jego gniew. - Członek Bractwa nie
wykorzystuje mocy dla zemsty.
Jackson Muir śmieje się.
- Zapomniałeś o czymś, Montaigne. Jak nazwał mnie mój brat? Renegatem? Apostatą?
- Znów parska śmiechem, zwróciwszy przekrwione oczy na Ogdena. - Uciekaj, króliczku!
Dostarcz mi trochę rozrywki!
I Ogden ucieka. Wie, że to na nic, ale ucieka, słuchając pierwotnego instynktu
samozachowawczego. Biegnie w ciemność, oddalając się od klifu, w las. Wpada w kłujące
jeżyny, potyka się o leżący pień, pada w błotnistą kałużę. Jednak ucieka dalej, zagłębiając się
w gąszcz drzew i gromadzące się cienie. Z nieba zerka na niego posępnie i czujnie księżyc,
okrągły i złoty, pojawiając się raz po raz między gałęziami.
Wreszcie Ogden przystaje, obejmując pień drzewa, niczym dziecko matkę. Wie, że to
koniec, że nie można uciec przed Szaleńcem - lecz mimo to w jego sercu budzi się nadzieja.
Może Montaigne go powstrzymał? Może przekonał Jacksona, żeby puścił Ogdena?
Jest cicho. Słychać tylko szum fal bijących w oddali o brzeg. Ogden myśli o swojej
kochanej Georgianne.
- Śliczna mała, prawda?
Ten głos mrozi mu krew w żyłach. Ogden odwraca się i widzi Szaleńca, stojącego
jakieś pół metra dalej.
- Zrób ze mną, co chcesz - mówi Ogden - ale nie rób krzywdy Georgianne.
Jackson Muir uśmiecha się.
- Stań w blasku księżyca, Ogdenie McNutt.
Ogden waha się, ale wykonuje rozkaz. Nie ma sensu się opierać czy próbować
walczyć.
- Spójrz na księżyc - mówi Szaleniec. - Popatrz na jego tarczę. Ujrzysz tam swoją
mękę, młody głupcze. Zobaczysz karę za to, że nie zdołałeś uratować mojej żony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]