Howard E. Gibson - To ciało Michaela Chandlera, KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), Nowy folder, KSIAŻKI 1

s [ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Howard E. GibsonTo ciało Michaela ChandleraPrzekład Tomasz DuszyńskiCZĘŚĆ1ROZDZIAŁ1Videofon w pokoju mieszkalnym na 47 piętrze Brooklyn Flat włączył się bez najmniejszegoostrzeżenia. Wąska twarz starszego mężczyzny stopniowo wypełniła cały ekran. Intruz milczał.Jego głowa osadzona na stosunkowo grubej, acz wiotkiej szyi trzęsła się teatralnie. Na pierwszyrzut oka nie można było jednak ocenić, czy ze starości czy z podniecenia.Oczy starca błądziły nerwowo po ekranie, jakby rozglądał się panicznie. Wydawało się, żewiele dałby za to, by móc wedrzeć się do pokoju. W końcu jego spojrzenie zatrzymało się nawymiętym posłaniu. Wybrzuszenie pod pierzyną było najwyraźniej znaleziskiem, jakiegooczekiwał, bo odchrząknął głośno i odezwał się.– Panie Chandler!? Halo? – Tu nastąpiła krótka przerwa, starzec założył na nos okropnieduże okulary i pochylił się, żeby lepiej widzieć. – Panie Chandler! Obudź się pan, na litośćboską!Pod pierzyną się zakotłowało. Można było nawet usłyszeć przenikliwy dźwiękwypuszczanego z płuc powietrza. Najprawdopodobniej osoba, znajdująca się do tej pory wukryciu, została wytrącona z bardzo głębokiego snu. Ruch jednak ustał równie gwałtownie, jaksię zaczął.– Nie śpi już pan, panie Chandler? – mężczyzna z videofonu nie dawał za wygraną. Wyglądałna jeszcze bardziej zniecierpliwionego. – Musimy porozmawiać. Natychmiast!Tym razem pierzyna poruszyła się tylko minimalnie. Wystarczająco jednak, by odsłonićdługie rozczochrane włosy i wielkie jak spodki oczy Michaela Chandlera. Mężczyzna obudził sięwłaśnie z bardzo głębokiego snu. Nie zdawał sobie w tej chwili sprawy z tego, gdzie jest, ani tymbardziej, co robi w jego pokoju gadająca głowa. W sumie ten blisko trzydziestoletni osobnik niebył w stu procentach przekonany, czy sen, który przed chwilą go męczył, właśnie się zakończył.Prawdę mówiąc, gdyby miał obstawiać...– Niech pan się mnie nie boi i zachowuje jak prawdziwy mężczyzna! Przecież pana nieugryzę!Starzec próbował się uśmiechnąć. Widać, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego nagłewtargnięcie mogło wytrącić gospodarza z równowagi. Skarcił się w myślach za swoją głupotę.Jego głównym zadaniem było zachowanie pełnej kontroli nad wydarzeniami tego poranka.Zwłaszcza nad reakcjami i zachowaniem samego Michaela. W końcu informacja, którą miał muprzekazać, nie należała do najprzyjemniejszych, nie wspominając nawet o zadaniu, jakie czekałotego nieświadomego niczego człowieka.– Nazywam się Aleksander Pawłow. Jestem profesorem, głównym koordynatorem OśrodkaBadań Pozaziemskich – mówił starzec tonem bardzo spokojnym i rzeczowym. Zmiana strategiirozmowy była bardzo czytelna. Na szczęście w tej chwili nie mogło to budzić podejrzeń. – Czypan rozumie, co do niego mówię?Michael Chandler zdążył już usiąść na łóżku i opuścić stopy na podłogę. Przesuwał niminerwowo po dywanie, próbując po omacku odnaleźć kapcie.– My się nie znamy! – Odrzucił pierzynę, która krępowała jego ruchy i przyjrzał się uważniejgłowie z ekranu. Wytarł wierzchem dłoni strużkę śliny z policzka. – Pan się wyłączy, zanimzadzwonię do Biura Skarg i Zażaleń. Odłączą panu numer za takie wtargnięcie. Łamane są tupodstawowe przepisy prawa. Zakaz nachalnej reklamy i działań videokrążców zostały wpisanedo konstytucji!– Proszę pana, nie jestem videokrążcą! – Profesor Pawłow z wrażenia aż zdjął okulary. –Kontaktuję się z panem w ważnej sprawie. Tu chodzi o pana życie, Chandler!– No tak! – Michael wstał z łóżka i spojrzał na zegarek. – Pewnie ma pan rację! Tereklamowe numery znam na pamięć. Już mama mówiła, że bez nowego odświeżacza do ust żyćsię nie da! To właśnie chcecie mi sprzedać? A może nowy turboodkurzacz? Szybki, sprawny i jakciągnie?Chandler pamiętał doskonale najnowszy spot reklamowy krążący w sieci. Nie zastanawiał siędłużej. Chwycił w dłoń pilota, małe, płaskie urządzenie kontroli videofonu, i z pełnym satysfakcjiuśmieszkiem nacisnął czerwony guzik.– I? – Profesor z zainteresowaniem obserwował jego wysiłki.– I nic! – odpowiedział zgodnie z prawdą Michael. Pilot nie zadziałał. – Pewnie baterie?– Obawiam się, że nie. – Pawłow pokręcił głową, marszcząc w zamyśleniu brwi. Wyglądał,jakby przejął się niepowodzeniem Michaela. Siwe kosmyki opadły mu na wysokie czoło.Odgarnął je nerwowym ruchem dłoni. – Moi technicy zadbali o stabilność przekazu.– Taaak?! – zdziwił się głośno Chandler.Uderzył dwukrotnie pilotem w udo. Jednak ten zabieg nie przyniósł pożądanych efektów.Spojrzał ponownie w ekran i z namysłem podrapał się w świeży zarost. W końcu uśmiechnął się,najwyraźniej zadowolony, że rozwiązanie wreszcie przyszło mu do głowy i podszedł dovideofonu.– Ale na to to chyba ci twoi technicy sposobu nie znaleźli! – powiedział. Wyszarpnął wtyczkęz centralnego gniazdka i uniósł ją wysoko w radosnym geście triumfu.– Znaleźli. – Profesor uśmiechnął się przepraszająco. Najwyraźniej nie miał najmniejszegozamiaru zniknąć z ekranu. – Przykro mi, Chandler. Musi pan wysłuchać tego, co mam dopowiedzenia. Nie opierałbym się zresztą za bardzo. To dla pańskiego dobra.Michael ponownie usiadł na łóżku. Odruchowo sprawdził, czy odłączył odpowiedniąwtyczkę. Odłączył. Videofon działał nadal, bez wątpliwości. Teraz sposobem znanym już tylkosobie. Podobnie profesor Pawłow, patrzył z ekranu tym samym natrętnym spojrzeniem. Możnabyło podejrzewać, że przeszywa cały pokój promieniami rentgena.Krępującą ciszę przerwał dopiero dzwoniący budzik. Michael zareagował na ten dźwięk conajmniej nerwowo. Podskoczył ze strachu i z mocno bijącym sercem spojrzał na cyferblat. Jednomusiał przyznać natrętowi. Miał niezłe wyczucie, wtargnął tuż przed planowaną pobudką.– Proszę opuścić mój pokój! – Chandler wreszcie zadziałał bardziej zdecydowanie. Zdobyłsię nawet na podniesienie głosu. Chciał dodać sobie animuszu wszelkimi sposobami, a tenwydawał się najlepszy. – Jeśli pan tego nie zrobi w ciągu najbliższej minuty, zadzwonię napolicję!Michael założył ręce na piersi. Przeszło mu przez myśl, że wygląda w tej chwili zupełnie tak,jak pradziadek z rodzinnej fotografii przechowywanej w kredensie przez babcię. Pradziadek byłżołnierzem i w wojsku dosłużył się stopnia porucznika. Podobno był bardzo silnym izdecydowanym mężczyzną. Niestety, Chandler nie zdążył go poznać. Zanim przyszedł na świat,pradziadek zginął podczas tłumienia rozruchów na jednym z księżyców Jowisza. A geny, takcenione u przodka, dziwnym trafem musiały prawnuka ominąć.– Obawiam się, że z tego videofonu nie będzie mógł pan skorzystać. – Profesor uśmiechnąłsię najspokojniej, jak potrafił. Za żadne skarby, nie chciał doprowadzać swojego rozmówcy doostateczności. Trudno było przewidzieć, co przyjdzie obiektowi do głowy, ludzie w laboratoriumwciąż pracowali nad jego rysem psychologicznym. – Po pierwsze całkowicie zawładnąłem tymsprzętem, a po drugie... to już bardziej przyziemna sprawa, nie zapłacił pan rachunku zaużytkowanie.Chandler poczuł, jak uchodzi z niego powietrze, a wraz z nim znika wystudiowana, władczapoza. Rzeczywiście, ostatnimi czasy rachunki płacił nieregularnie. Pensja wystarczała muzaledwie na przeżycie. W sumie niemal wszystko szło na opłacenie apartamentu z wyśnionymaneksem kuchennym.Mimo to nie miał zamiaru dać za wygraną.– Wyniesie się pan, do jasnej cholery? Czy nie?! – Zatrząsł się z nerwów. Chciał nawetwyładować swoją frustrację na videofonie. Oparł się jednak nagłej pokusie chwycenia wazonu iciśnięcia nim w wielką twarz intruza. Sprzęt był zbyt drogi. Służył mu jako telewizor ikwadrofoniczny odtwarzacz kompaktowy. Do dzisiaj nad Michaelem wisiały niespłacone raty.– Może da mi pan wreszcie szansę? – Pawłow zupełnie nie rozumiał rozterki swojegorozmówcy. Był człowiekiem stworzonym do wyższych celów i przyziemne emocje, takie jakzaskoczenie czy frustracja, w jego profesorskim życiu nie grały najmniejszej roli. Swoje własnepostrzeganie świata przekładał na innych ludzi i uważał je za jedyne dopuszczalne. – Otóżsprawa dotyczy pana, a właściwie, jakby to ująć... pańskiego ciała, panie Chandler.Tu profesor zrobił pełną napięcia przerwę. Michael uniósł wysoko brwi. Nie poruszył sięjeszcze przez dłuższą chwilę. Potem dał za wgraną. Postanowił zupełnie nie zwracać uwagi nanatręta. Wstał z łóżka, zdjął pidżamę i ruszył w kierunku łazienki.– Dobra decyzja, Chandler! Niech pan ochłonie pod prysznicem! Jak pan skończy, będziemykontynuować naszą rozmowę! – krzyknął za nim profesor. Nie zależało mu na pośpiechu. Wręczprzeciwnie. Musiał przytrzymać Michaela jak najdłużej w domu, zanim dotrą do niego zaufaniludzie z Instytutu. – Pan się odświeży, uspokoi, a potem wszystko wyjaśnię i zaczniemy działać!Pan się nie martwi o swoje ciało! Wspólnymi siłami ze wszystkim sobie poradzimy!Chandler przemierzył długim krokiem pokój, skręcił w wąski korytarz i wszedł do łazienki.Zasunął za sobą drzwi i dopiero wtedy odetchnął z ulgą. Najwyraźniej miał do czynienia zwariatem, w dodatku podającym się za profesora. Mania wielkości u świrów była dosyćpowszechna. Jeśli ktoś mógł wierzyć święcie, że jest Napoleonem Bonaparte, Cezarem,Aleksandrem Wielkim, Andragorem z planety Epsylon VI, to czemu ten nie miałby uważać się zaprofesora? Tylko jakiego profesora? Mowa była o ciele – jego ciele! Michael potrząsnął głową zniedowierzaniem. Na myśl o tym, że rozebrał się przed videofonem do rosołu zrobiło mu sięniedobrze. Musiał wziąć prysznic. Miał nadzieję, że mocny strumień ciepłej wody przywróci murównowagę psychiczną.Już pierwsze naciśnięcie kurka uświadomiło mu, że jego nadzieje okazały się złudne.Limitowany zapas wody zużył już w zeszłym tygodniu. Pozwolił sobie na kąpiel w piątek.Wydawało mu się, że świeży i pachnący będzie miał większe szanse na poderwanie jakiegośkociaka w barze. Kociaka nie poderwał, a ze smutku tak się upodlił, że nad ranem obudził się nawycieraczce przed drzwiami. Przez to musiał powtórzyć kąpiel, a teraz, jak na złość, pozostał mujedynie suchy prysznic. Substytut ożywczej kaskady.Michael wygrzebał jedną z ostatnich żelowych kuleczek z przezroczystego kielicha. Miałaczerwony kolor. Zgniótł ją w dłoni, a potem wrzucił do syfonu zamontowanego przystaromodnych kurkach z zimną i gorącą wodą. Oparł dłonie na kafelkach i przygotował się nauderzenie gorącego powietrza. Jako pierwszy do jego nozdrzy doszedł zapach ożywczego wiatru,niosący ze sobą z początku woń kwitnącej jabłoni, a potem dojrzałych owoców. Podmuchzmierzwił włosy i dokładnie je oczyścił. Zupełnie tak, jak w reklamie, pomyślał, zdrowe, lśniącei puszyste. Jego skóra w pierwszej chwili zwilgotniała, by potem, w kolejnym powiewiejabłkowego zefiru, raptownie wyschnąć. Był czysty. Pozwolił jeszcze ogolić się dokładniemaszynie Shave Jonesa i spojrzał w lustro. Michael Chandler uważany był za przystojniaka.Nieudacznika może, ale nieudacznika z nieodpartym urokiem osobistym. Jedyne, co burzyło jegopewność siebie, to ziemista cera, konsekwencja ciągłej pracy w podziemnej fabryce.– No, to zupełnie co innego! – Pawłow odezwał się, gdy tylko Chandler wkroczył do kuchni.Jakimś sobie tylko znanym sposobem zdążył przenieść się na ekran umieszczony w jednej zkuchennych szafek.– Już najwyższy czas, żebym powiedział panu wszystko. – Profesor włożył ponownieokulary. – Przynajmniej zdradzę najważniejsze szczegóły. Te, z którymi musi się pan zapoznaćprzed naszym osobistym spotkaniem.Osobistym spotkaniem? Michael czuł, że sytuacja powoli zaczyna go przerastać. Skrzywiłsię, ale tak, żeby Pawłow tego nie zobaczył. Schylił głowę i ruszył prosto w stronę lodówki.Burczenie w brzuchu stawało się nie do zniesienia. Prawdopodobnie stres, pomyślał.– Musi mi pan wierzyć, że gdy zostałem wezwany dziś w nocy do laboratorium, sam niemogłem tego wszystkiego pojąć! – ciągnął profesor. – Wiele w życiu widziałem, wiele obiło misię o uszy. Zadziwić mnie jest bardzo trudno, a jednak...W tym momencie kuchnię przeszył ostry dźwięk alarmu. Chandler zamknął drzwiczkilodówki tak szybko, jak je otworzył. Dźwięk ustał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.– Jasny gwint! – zaklął cicho pod nosem.Nie trzeba było geniusza, żeby zrozumieć, co się stało. Kolejne niezapłacone rachunki.Lodówka połączona była z centralnym składem spożywczym. Chandler brał u nich na kreskę jużod miesiąca. Najwidoczniej cierpliwość właścicieli sieci się skończyła. Odcięli go za dotknięciemjednego klawisza. Został bez jedzenia.– Jakiś problem? – Twarz na ekranie wykrzywił nieprzyjemny grymas. – Czyżby długi, panieChandler?Michael zignorował pytanie. Miał nieodparte wrażenie, że należało ono do tychretorycznych. Otworzył szafkę przy oknie i zaczął w niej szperać. Po chwili, wyraźnieuradowany, wyszarpnął z niej dwie kromki zleżałego chleba. Zeskrobał pleśń i wrzucił swojązdobycz do tostera. Podgrzał niedopitą wczorajszą kawę i usiadł przy stole. Był wdzięcznylosowi, że przynajmniej udało mu się opłacić prąd.– Panie Chandler, żarty się skończyły! – Pawłow rzeczywiście wyglądał teraz arcypoważnie.Ostre rysy twarzy i szpiczasty nos przypominały drapieżnego ptaka, gotowego w każdej chwilirzucić się na ofiarę. – Siedzi pan chwilę bez ruchu, więc dokończę to, czego niefortunnie niemogę wciąż panu przekazać.W powietrzu zabrzmiał dźwięczny sygnał tostera. Chandler złapał w locie dwa tosty i zacząłje jeść. Udawał, że nie słucha.– Gdy przybyłem przed kilkoma godzinami do laboratorium, asystent pokazał mi to ciało. –Pawłow uważnie obserwował reakcje Michaela, choć po prawdzie, w tej chwili z owychobserwacji nie można było zrobić zbyt wielu notatek. – Nie ma wątpliwości, Chandler. – ciągnąłprofesor. Trzeba przyznać mistrzowsko stopniował napięcie. – To jest pańskie ciało!Chandler nie zadławił się tostem, choć można byłoby się tego spodziewać. Wręczprzeciwnie, spokojnie popił kęs spieczonego chleba kawą. Założył wszak, że ma do czynienia zwariatem, więc już wcześniej spodziewał się usłyszeć równie dziwną historię.– Po analizie wyników ostatnich badań, nie mamy żadnych wątpliwości – kontynuowałprofesor, zupełnie niezrażony brakiem reakcji interlokutora. – Wszystkie dane zostałysprawdzone i dokładnie przeanalizowane. Nawet pana dentysta z rogu Main i Elbow potwierdził,że zgryz należy do pana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl