Howard Robert-Magią i mieczem 5-Ludzie Czarnego Kręgu, Książki

s [ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROBERT
E.
HOWARD
-
LUDZIE
CZARNEGO
KRĘGU
ROBERT
E.
HOWARD
LUDZIE
CZARNEGO
KRĘGU
(P
RZEŁOŻYŁ
:
Z
BIGNIEW
A.
K
RÓLICKI
)
Conan z Cymerii
„Słuchaj - mówi Conan - urodziłem się w górach Cymerii, gdzie wszyscy są barbarzyńcami. Byłem najemnym
żołnierzem, korsarzem, kozakiem, robiłem sto innych rzeczy. Który król przemierzył tyle krajów, stoczył tyle bitew, kochał
tyle kobiet i zdobywał takie łupy jak ja?” Najsłynniejszy bohater amerykańskiego pisarza Roberta E. Howarda (1906 -
1936), którego trzy zbiory opowiadań zapoczątkowały cykl „Magią i mieczem”, narodził się w 1932 roku na łamach
magazynu „Weird Tales”. Za życia autora ukazało się osiemnaście opowieści o nieustraszonym barbarzyńcy, tragiczna
śmierć Howarda nie położyła jednak kresu egzystencji Conana. Dzieło Howarda podjęli liczni naśladowcy (L. Sprague de
Camp, Lin Carter, Robert Jordan, Karl E. Wagner, Poul Anderson), rysownik Frank Frezetta uczynił Conana jedną z
najbardziej popularnych postaci w historii komiksu, a reżyser John Milius przeniósł go na ekran filmowy czyniąc
bohaterem monumentalnej epopei
Conan barbarzyńca
.
Popularność Conana nie maleje, lecz rośnie - w Polsce widomym jej dowodem jest popyt na wydawane przez
wrocławski Klub miłośników SF „Sfera” zeszyty Howardowskie jak również nie słabnące powodzenie wideokaset z
filmami, w których rolę Cymerianina kreuje austriacki kulturysta Arnold Schwarzenegger. Przyczyn tej zadziwiającej
popularności upatrywać należy nie tylko w odwiecznym zapotrzebowaniu na bohatera pozytywnego zwycięsko walczącego
ze złem, w dzieckiem podszytą fascynacją baśniowym rekwizytorium i wartką akcją, ale również w klarownej,
przemawiającej do wyobraźni wizji świata, w jakim Howard umieścił swego bohatera.
Kim był Conan? Na to pytanie niełatwo odpowiedzieć, tym bardziej że wymyślona przez Howarda historia nie jest
jeszcze zakończona, wciąż się tworzy, wciąż trwa na łamach licznych fanzinów, w książkach, na ekranie, w grach
planszowych i komputerowych. Conan, barbarzyńca z Cymerii - jednej z krain istniejącego przed 12 tysiącami lat świata -
był w swym burzliwym życiu gladiatorem i złodziejem, najemnym żołnierzem i piratem, ambasadorem i generałem... Ten
prostoduszny awanturnik o herkulesowej sile, niepokonany w boju i szlachetny wobec słabszych, łasy na doczesne dobra i
kobiece wdzięki, kroczy przez mroki barbarzyńskiego świata zwyciężając potwory i podstępnych czarowników, by w
końcu zostać władcą samodzielnego państwa.
Oto jedna z jego przygód.
1. Śmierć króla
Król Vendii umierał. Wśród parnej, gorącej nocy niosło się dudnienie świątynnych gongów i ryk konch. Słabe echo
tego hałasu dochodziło do komnaty o złotym sklepieniu, w której Bunda Czand miotał się na wyściełanym aksamitem
posłaniu. Ciemna skóra króla lśniła od potu, a palce szarpały przetykaną złotem pościel. Był jeszcze młody; nie zraniono
go włócznią, nie wsypano trucizny do wina. A jednak na skroniach nabrzmiały mu sine węzły żył, a oczy zasnuł cień
zbliżającej się śmierci. U podnóża podium klęczały drżące niewolnice, a u wezgłowia stała siostra króla, Devi Jasmina,
spoglądając nań z głęboką troską. Był z nią wazam, sędziwy szlachcic od dawna należący do królewskiego dworu.
Gdy daleki łomot bębnów dotarł do jej uszu, Jasmina gwałtownym ruchem podniosła głowę.
- Ach, ci kapłani i cała ta wrzawa! - wykrzyknęła z gniewem i rozpaczą. - Są tak samo bezradni jak medycy! On
umiera i nikt nie wie dlaczego. Umiera - a ja stoję tu bezradna, ja, która puściłabym z dymem całe miasto i przelała krew
tysięcy, aby go ocalić!
- Nie znalazłabyś w Ajodii człowieka, który nie chciałby umrzeć zamiast niego, gdyby to było możliwe, Devi -
odparł wazam. - Ta trucizna...
- Mówię ci, że to nie trucizna! - krzyknęła. - Od dziecka był strzeżony tak dobrze, że najzręczniejsi truciciele
Wschodu nie zdołali go dosięgnąć. Pięć czaszek bielejących na Wieży Latawców dowodzi, że próbowano - daremnie.
Dobrze wiesz, że mamy dziesięciu mężczyzn i dziesięć kobiet, których jedynym obowiązkiem jest kosztowanie jego wina
i potraw, a jego komnaty strzeże pięćdziesięciu strażników - tak jak w tej chwili. Nie, to nie trucizna - to czary. Okropna
klątwa...
Umilkła, bo król przemówił; jego posiniałe wargi nie poruszyły się, a w szklistych oczach nie pojawił się nawet
przebłysk świadomości, lecz jego głos wzniósł się w upiornym wołaniu, niewyraźnym i cichym, jakby wzywał ja z
niezgłębionych, smaganych wiatrem otchłani.
- Jasmino! Jasmino! Siostro moja, gdzie jesteś? Nie mogę cię znaleźć. Wszędzie ciemność i wycie wichrów!
- Bracie! - zawołała Jasmina, konwulsyjnym ruchem chwytając bezwładna dłoń. - Jestem tu! Czy mnie nie
poznajesz?
Urwała widząc zupełną obojętność malującą się na twarzy króla. Z jego ust wydobył się słaby, nieartykułowany jęk.
Niewolnice u stóp podium zaskomliły ze strachu, a Jasmina rozdzierała szaty w udręce.
W innej części miasta pewien człowiek spoglądał zza ażurowej kraty balkonu na długą ulicę oświetloną ponurym
blaskiem dymiących pochodni, ukazującym zwrócone ku niebu ciemne twarze o lśniących białkach oczu. Z tysięcy ust
dobywało się przeciągłe zawodzenie.
Mężczyzna wzruszył szerokimi ramionami i wróci do komnaty o pokrytych arabeskami ścianach. Był wysoki,
dobrze zbudowany i odziany w kosztowny strój.
- Król jeszcze nie umarł, ale już słychać żałobne pienia - rzeki do innego mężczyzny, który ze skrzyżowanymi
nogami siedział na macie w kącie pokoju. Ten drugi miał na sobie brązową togę z wielbłądziej wełny, sandały i zielony
turban. Popatrzył obojętnie na mówiącego.
- Ludzie wiedzą, że nie doczeka świtu - odparł. Pierwszy obrzucił go przeciągłym, badawczym spojrzeniem.
- Nie mogę pojąć - powiedział - dlaczego musiałem tak długo czekać, by twoi panowie uderzyli. Skoro mogli zabić
1 / 27
ROBERT
E.
HOWARD
-
LUDZIE
CZARNEGO
KRĘGU
króla teraz, dlaczego nie mogli tego zrobić kilka miesięcy wcześniej?
- Nawet sztuką, którą ty zwiesz magią, rządzą kosmiczne prawa - odparł człowiek w zielonym turbanie. - Gwiazdy
kierują takimi działaniami tak samo jak innymi sprawami. Nawet moi panowie nie są w stanie tego zmienić. Dopóki
gwiazdy nie znalazły się we właściwym położeniu, nie mogli rzucić czaru.
Długim, poplamionym paznokciem kreślił konstelacje na marmurowych płytach podłogi.
- Pozycja Księżyca wróży nieszczęście królowi Vendii; zamieszanie wśród gwiazd, Żmija w Domu Słonia. Przy
takim położeniu niewidoczni strażnicy opuszczają duszę Bundy Czanda. W niewidzialnych królestwach droga staje
otworem i kiedy udało się znaleźć punkt kontaktu, posłano nią potężne siły.
- Punkt kontaktu? - dociekał drugi mężczyzna. - Masz na myśli ten kosmyk włosów Bundy Czanda?
- Tak. Wszystkie części ludzkiego ciała pozostają ze sobą w styczności, złączone nierozerwalnymi więzami. Kapłani
Asura od dawna to podejrzewali, tak więc obcięte paznokcie, włosy i inne resztki pochodzące od członków królewskiej
rodziny są przezornie spopielane, a popiół ukrywany starannie. Jednak na usilne błagania księżniczki Kosali, która
nieszczęśliwie się w nim zakochała, Bunda Czand podarował jej kosmyk swych długich, czarnych włosów na pamiątkę.
Kiedy moi panowie zadecydowali o losie króla, ten kosmyk został skradziony ze złotego, wysadzanego klejnotami pudełka,
które księżniczka trzyma w nocy pod poduszką, a na jego miejsce podłożono inny, tak podobny, że nie zauważyła różnicy.
Później prawdziwy kosmyk przebył wraz z karawaną wielbłądów długą, długą drogę do Peszkauri i przez przełęcz Zaibar,
aż dotarł do rąk tych, do których miał dotrzeć.
- Zwykły kosmyk włosów - mruknął szlachcic.
- Dzięki któremu można duszę wydobyć z ciała i pociągnąć w bezkresną otchłań mroku - rzekł człowiek siedzący na
macie.
Szlachcic przyglądał mu się z ciekawością.
- Nie wiem, czy jesteś człowiekiem czy demonem, Khemsa - powiedział w końcu. - Mało kto z nas jest tym, na
kogo wygląda. Mnie Kszatrijasi znają jako Kerim Szacha, księcia z Iranistanu, a jestem takim samym przebierańcem jak
inni. Tak czy inaczej, wszyscy ludzie są zdrajcami, a połowa z nich nie wie nawet, komu służy. Ja przynajmniej nie mam
takich wątpliwości, bo służę królowi Turanu, Jezdigerdowi.
- A ja Czarnym Wróżbitom z Imszy - rzekł Khemsa - i moi panowie są potężniejsi od twego króla, swoją sztuką
bowiem dokonali tego, czego on ze swymi tysiącami zbrojnych nie zdołał dokazać.
Żałosne jęki Vendian wznosiły się pod rozgwieżdżone niebo i ośli ryk konch przeszywał parne ciemności nocy.
W pałacowych ogrodach światła pochodni odbijały się w polerowanych hełmach, wygiętych mieczach i
wysadzonych złotem napierśnikach. Wszyscy szlachetnie urodzeni wojownicy Ajodii zebrali się w wielkim pałacu lub
wokół niego, a przy każdej z niskich, łukowatych bram i przy każdych drzwiach stało na straży pięćdziesięciu łuczników ze
strzałami na cięciwach. Lecz Śmierć kroczyła przez królewski pałac i nikt nie mógł powstrzymać jej cichego pochodu.
W komnacie o złotym sklepieniu król krzyknął ponownie, dręczony paroksyzmami okropnego bólu. Jego głos był
znów słaby i daleki. Devi pochyliła się nad nim, drżąc z lęku spowodowanego czymś gorszym niż groza śmierci.
- Jasmino! - rozległ się znowu ten stłumiony, pełen cierpienia okrzyk z niezgłębionych otchłani. - Pomóż mi! Jestem
tak daleko od domu! Czarnoksiężnicy zaciągnęli moją duszę w smagane wichrem ciemności. Usiłują przerwać srebrną nić,
która wiąże mnie z umierającym ciałem. Kłębią się wokół. Ich ręce są niczym szpony, a ich oczy są czerwone jak ognie
jarzące się w mroku. Och, ocal mnie, siostro! Ich dotyk pali mnie jak ogień! Zniszczą moje ciało i zgubią moją duszę! Cóż
to przywiedli przede mnie? Och!
Słysząc bezgraniczne przerażenie w jego głosie Jasmina krzyknęła przeraźliwie i przypadła mu do piersi w
bezmiernej udręce. Ciałem króla wstrząsnęły straszliwe skurcze; z wykrzywionych warg popłynęła piana, a zaciskające się
spazmatycznie palce zostawiły sine ślady na ramionach dziewczyny. Jednak jego oczy straciły szklisty wyraz, jakby wiatr
rozwiał na chwilę zasnuwającą je mgłę, i król spojrzał przytomnie na siostrę.
- Bracie! - załkała. - Bracie...
- Spiesz się! - jęknął, a jego słabnący głos brzmiał całkiem rozumnie. - Znam już przyczynę mojej zguby. Odbyłem
daleką podróż i zrozumiałem wszystko. To czarnoksiężnicy z Himelii rzucili na mnie czar. Wydobyli moją duszę z ciała i
zabrali ją daleko, do kamiennej komnaty. Tam próbują zerwać srebrną nić życia i uwięzić moją duszę w ciele ohydnego
potwora, którego ich zaklęcia przywiodły z piekieł. Ach! Czuję ich siłę! Twój płacz i uścisk twych palców sprowadziły
mnie z powrotem, ale tylko na chwilę. Moja dusza wciąż trzyma się ciała, lecz ta więź słabnie. Szybko - zabij mnie, zanim
na zawsze uwiężą mnie w tej otchłani!
- Nie mogę! - szlochała bijąc się w piersi.
- Szybko, nakazuję ci! - w słabnącym szepcie pojawił się dawny władczy ton. - Zawsze byłaś mi posłuszna -
usłuchaj ostatniego rozkazu! Wyślij mą czystą duszę na łono Asura! Spiesz się, bo inaczej skażesz mnie na wieczny pobyt
w ciele obrzydliwej poczwary! Zabij mnie, nakazuję ci! Zabij!
Z rozpaczliwym krzykiem Jasmina wyrwała zza pasa nabijany drogimi kamieniami sztylet i zatopiła go po rękojeść
w piersi brata. Król wyprężył się, jego ciało zwiotczało; ponury uśmiech wykrzywił martwe wargi. Jasmina rzuciła się na
usłaną sitowiem posadzkę, tłukąc w nią zaciśniętymi pięściami. Na zewnątrz ryczały konchy i grzmiały gongi, a kapłani
ranili swe ciała miedzianymi nożami.
2. Barbarzyńca z gór
Czunder Szan, gubernator Peszkauri, odłożył złote pióro i uważnie odczytał list, który właśnie napisał na pergaminie
opatrzonym pieczęcią swego urzędu. Rządził w Peszkauri od tak dawna jedynie dzięki temu, że ważył każde słowo, zanim
je wypowiedział czy napisał. Niebezpieczeństwo rodzi rozwagę, a tylko ludzie ostrożni żyli długo w tym dzikim kraju,
gdzie rozpalone równiny Vendii stykały się z poszarpanymi turniami Himelii. Godzina jazdy na zachód lub północ
wystarczała, by przekroczyć granicę i znaleźć się w górach, gdzie rządziło prawo pięści i noża.
Gubernator był w komnacie sam. Siedząc za bogato rzeźbionym, inkrustowanym stołem z mahoniu widział przez
szerokie, otwarte dla ochłody okno kwadrat granatowego nieba, usianego wielkimi, białymi gwiazdami. Blanki
przylegające do okna muru rysowały się ledwie widoczną czarną linią, a dalsze strzelnice i ambrazury ginęły na tle
rozgwieżdżonego nieba. Forteca gubernatora stała poza murami miasta, strzegąc wiodącej do niego drogi. Wietrzyk,
poruszający gobelinami na ścianach przynosił z ulic Peszkauri słabe odgłosy życia - urywki jękliwych pieśni lub cichy
2 / 27
ROBERT
E.
HOWARD
-
LUDZIE
CZARNEGO
KRĘGU
brzęk cytry.
Gubernator powoli przeczytał to, co napisał, osłaniając dłonią oczy przed światłem mosiężnego kaganka i
bezgłośnie poruszając wargami. Czytając słyszał stuk końskich kopyt za barbakanem i ostre staccato głosu wartownika,
żądającego podania hasła. Skupiony nad listem, nie zwrócił na to uwagi. Pismo było skierowane do wazama Vendii na
królewskim dworze w Ajodii i po zwyczajowych pozdrowieniach brzmiało następująco:
Niechaj Waszej Ekscelencji będzie wiadomo, że wiernie wypełniłem instrukcje Waszej Ekscelencji. Tych siedmiu
górali zamknąłem w dobrze strzeżonym tutejszym więzieniu i ustawicznie ślę wieści w góry, iż oczekuję, że ich wódz
przybędzie osobiście pertraktować o ich uwolnienie. Jednak on jak do tej pory nie uczynił żadnego posunięcia z wyjątkiem
rozpowszechniania wieści, że jeżeli nie zostaną wypuszczeni, to spali Peszkauri i - proszę Waszą Ekscelencję o wybaczenie -
pokryje sobie siodło moją skórą. Jest zdolny do podjęcia takiej próby, tak więc potroiłem straże na murach. Człowiek ten
nie jest z pochodzenia Gulistańczykiem. Nie mogę przewidzieć, co zrobi. Skoro jednak takie jest życzenie Devi...
Gubernator zerwał się z fotela i w jednej chwili stanął przy łukowatych drzwiach. Sięgnął po zakrzywiony miecz,
spoczywający w ozdobnej pochwie na stole. Zastygł w tym geście.
Osobą, która weszła tak niespodziewanie, była kobieta. Jej muślinowe szaty nie zakrywały kosztownych ozdób, jak
również gibkości i piękna kształtnego, smukłego ciała. Na jej falujących włosach, opasanych potrójnym warkoczem i
ozdobionych złotym półksiężycem, upięta była przejrzysta woalka, opadająca poniżej piersi. Czarne oczy spojrzały zza
woalu na zdumionego gubernatora, a biała dłoń stanowczym ruchem odsłoniła twarz.
- Devi!
Gubernator przyklęknął na jedno kolano, ale zdziwienie i zaskoczenie popsuły efekt tego uroczystego hołdu.
Gestem nakazała mu wstać. Pospiesznie zaprowadził ją do fotela z kości słoniowej, przez cały czas pochylony w głębokim
ukłonie. Jednak jego pierwsze słowa były słowami nagany.
- Wasza Wysokość! To w najwyższym stopniu nierozsądne! Na granicy jest niespokojnie! Nieustanne napady z gór.
Wasza Wysokość przybyła z liczną świtą?
- Pokaźny orszak towarzyszył mi do Peszkauri - odparła. - Tam zostawiłam moich ludzi i ruszyłam do fortu z
dworką imieniem Gitara. Czunder Szan jęknął ze zgrozą.
- Devi! Nie pojmujesz niebezpieczeństwa. O godzinę jazdy stąd góry roją się od barbarzyńców, którzy z morderstw i
gwałtów uczynili sobie profesję. Zdarzało się, że na drodze między miastem a fortecą porywano kobiety i zabijano
mężczyzn. Peszkauri to nie południowa prowincja...
- Jednak jestem tu, cała i zdrowa - przerwała mu z lekkim zniecierpliwieniem. - Pokazałam mój sygnet strażnikowi
przy bramie oraz temu, który stoi przed twoimi drzwiami; pozwolili mi wejść bez zapowiedzi, nie znając mnie, ale
podejrzewając, że jestem tajnym kurierem z Ajodii. Nie traćmy już czasu. Masz jakieś wieści od wodza barbarzyńców?
- Żadnych prócz gróźb i przekleństw, Devi. Jest ostrożny i podejrzliwy. Uważa, że to pułapka, i chyba trudno go o to
winić. Kszatrijasi nie zawsze dotrzymywali obietnic składanych ludziom gór.
- On musi przyjąć moje warunki! - przerwała mu Jasmina zaciskając pięści, aż zbielały jej palce.
- Nie rozumiem - gubernator potrząsnął głową. - Kiedy udało mi się pojmać tych siedmiu górali, powiadomiłem o
ich schwytaniu wazama, jak każe zwyczaj, i wtedy, zanim zdążyłem ich powiesić, przyszedł rozkaz, by się z tym
wstrzymać i porozumieć się z ich wodzem. Tak też uczyniłem, ale on, jak już mówiłem, zachowuje rezerwę. Ci ludzie
należą do plemienia Afgulisów, ale on jest przybyszem z Zachodu i zwą go Ćonanem. Zagroziłem, że powieszę ich jutro o
świcie, jeżeli nie przyjdzie.
- Świetnie! - wykrzyknęła Devi. - Dobrze się spisałeś. Powiem ci, dlaczego wydałam takie rozkazy. Mój brat... -
powiedziała zduszonym głosem i urwała. Gubernator pochylił głowę w zwyczajowym geście szacunku dla zmarłego
monarchy. - Król Vendii padł ofiarą czarów. Poprzysięgłam, że poświęcę życie, by ukarać jego morderców. Umierając
naprowadził mnie na ślad, za którym poszłam. Przeczytałam Księgę i rozmawiałam z bezimiennymi pustelnikami z jaskiń
Jelai. Dowiedziałam się, jak i przez kogo został zamordowany. Zrobili to Czarni Wróżbici z Góry Imsza.
- Asurze! - szepnął pobladły Czunder Szan. Przeszyła go wzrokiem.
- Boisz się ich?
- Kto się ich nie obawia, Wasza Wysokość? - odparł. - To demony żyjące w bezludnych górach za przełęczą Zaibar.
Jednak legendy mówią, że oni rzadko wtrącają się w sprawy zwykłych śmiertelników.
- Nie wiem, dlaczego zabili mojego brata - powiedziała - ale przysięgłam na ołtarzu Asura, że ich zniszczę!
Potrzebuję pomocy górali. Bez nich kszatrijaska armia nigdy nie dotrze na Imszę.
- Tak - mruknął Czunder Szan. - To szczera prawda. Musielibyśmy walczyć o każdą piędź ziemi, a włochaci górale
zrzucaliby na nas głazy z każdego wzniesienia i podrzynali nam gardła w każdej dolinie. Niegdyś Turańczycy przedarli się
przez Himelię, lecz ilu z nich powróciło do Kurusunu? Niewielu z tych, którzy uszli kszatrijaskim mieczom, kiedy król,
twój brat, rozbił ich jazdę nad rzeką Jumda, znów ujrzało Sekunderam.
- Zatem muszę podporządkować sobie nadgraniczne plemiona - powiedziała. - Ludzi, którzy znają drogę na Imszę...
- Jednak oni obawiają się Czarnych Wróżbitów i unikają tej przeklętej góry - przerwał jej gubernator.
- Czy ich wódz, Conan, też się boi Wróżbitów? - spytała.
- No, jeżeli o tym mowa - mruknął gubernator - to wątpię, czy istnieje coś, czego ten wcielony diabeł się boi.
- Tak też mi mówiono. A więc to on jest człowiekiem, o którego mi chodzi. Pragnie uwolnić swych siedmiu ludzi.
Bardzo dobrze; ceną za to będą głowy Czarnych Wróżbitów!
Ostatnie słowa wypowiedziała głosem przepojonym nienawiścią, a jej ręce mimowolnie zacisnęły się w pięści.
Stojąc z dumnie uniesioną głową i falującymi piersiami wyglądała jak uosobienie pasji.
Gubernator ponownie przyklęknął, wiedząc w swojej mądrości, że kobieta miotana taką burzą uczuć jest równie
niebezpieczna dla wszystkich wokół co rozdrażniona kobra.
- Będzie tak, jak Wasza Wysokość sobie życzy - powiedział, a kiedy ochłonęła trochę, wstał i odważył się dodać
słowa ostrzeżenia: - Nie mogę przewidzieć, co uczyni Conan. Górale zawsze byli niespokojni, a mam powody, by wierzyć,
że emisariusze turańscy podżegają ich do napadów na nasze ziemie. Jak Wasza Wysokość wie, Turańczycy założyli na
północy Sekunderam i inne miasta, chociaż górskie plemiona wciąż nie są podbite. Król Jezdigerd od dawna pożądliwie
spogląda na południe i być może zamierza osiągnąć zdradą to, czego nie udało mu się dokonać siłą. Przyszło mi na myśl,
3 / 27
ROBERT
E.
HOWARD
-
LUDZIE
CZARNEGO
KRĘGU
że ten Conan może być jednym z jego szpiegów.
- Zobaczymy - odparła. - Jeżeli miłuje swoich ludzi, zjawi się o świcie pod bramą, by rokować. Spędzę tę noc w
fortecy. Przyjechałam do Peszkauri w przebraniu, a moją świtę ulokowałam w gospodzie, nie w pałacu. Oprócz nich tylko
ty wiesz o moim przybyciu.
- Odprowadzę Waszą Wysokość na kwaterę - powiedział gubernator.
Kiedy wyszli na korytarz, skinął na stojącego przed drzwiami wartownika, który ruszył za nim prezentując broń.
Przed gabinetem czekała też dworka, zawoalowana tak samo jak jej pani. Cała czwórka poszła szerokim, krętym
korytarzem, oświetlonym płomieniami kopcących pochodni. Dotarli do pomieszczeń przeznaczonych dla wizytujących
notabli - głównie generałów i wicekrólów, bo dotychczas nikt z królewskiej rodziny nie zaszczycił jeszcze fortecy swą
obecnością. Czunder Szan miał niepokojące wrażenie, że pomieszczenie nie jest odpowiednie dla tak wysoko postawionej
osobistości jak Devi, i chociaż starała się, by w jej obecności czuł się swobodnie, był zadowolony, gdy go odprawiła.
Wyszedł kłaniając się nisko. Całą służbę, jaka była w forcie, wezwał, by zatroszczyła się o gościa i - chociaż nie zdradził,
kim jest przybyła - postawił przed jej drzwiami oddział oszczepników, a wśród nich wojownika, który pilnował jego
własnej komnaty. Zaaferowany, zapomniał zastąpić go innym żołnierzem.
Nie minęła długa chwila od odejścia gubernatora, gdy Jasmina przypomniała sobie o pewnej sprawie, którą chciała z
nim przedyskutować. Chodziło o człowieka zwanego Kerim Szachem, szlachcica z Iranistanu, który przed przybyciem na
dwór w Ajodii mieszkał przez jakiś czas w Peszkauri. Niejasne podejrzenia co do tego człowieka podsyciła jego obecność
w Peszkauri. Jasmina zastanawiała się, czy Kerim Szach nie śledził jej od Ajodii. Będąc rzeczywiście niezwykłą Devi, nie
wezwała gubernatora do siebie, lecz wyszła na korytarz i pospieszyła do jego gabinetu.
Czunder Szan wszedłszy do pokoju zamknął drzwi i zbliżył się do stołu.
Wziął list, który napisał był do wazama, i podarł go na kawałki. Zaledwie skończył, usłyszał cichy szmer na
parapecie za oknem. Podniósł wzrok i na tle rozgwieżdżonego nieba dostrzegł niewyraźną sylwetkę. Do komnaty zwinnie
wskoczył jakiś człowiek. W świetle kaganka błysnęło długie ostrze.
- Cii! - ostrzegł go głos. - Nie rób hałasu, bo wyślę diabłu wspornika!
Gubernator opuścił rękę wyciągniętą po leżący na stole miecz. Znał straszliwą szybkość górali i zręczność, z jaką
posługiwali się zaibarskimi kindżałami.
Napastnik był wysokim mężczyzną, silnie zbudowanym i zwinnym zarazem. Miał na sobie strój górala, lecz jego
posępne rysy i płonące niebieskie oczy nie pasowały do ubioru. Czunder Szan nigdy nie widział kogoś takiego; intruz z
pewnością nie należał do żadnej ze wschodnich ras - musiał być barbarzyńcą z dalekiego Zachodu. Jednak jego zachowanie
zdradzało naturę równie dziką i nieposkromioną, jak natura długowłosych górali zamieszkujących wyżyny Gulistanu.
- Przychodzisz po nocy jak złodziej - skomentował gubernator odzyskując trochę pewności siebie, chociaż pamiętał,
że w zasięgu głosu nie ma strażników. Jednak góral nie mógł o tym wiedzieć.
- Wdrapałem się na mur bastionu - warknął intruz. - Wartownik w samą porę wystawił głowę nad blanki, tak że
mogłem w nią stuknąć rękojeścią kindżału.
- Ty jesteś Conan?
- A któż by inny? Wysyłałeś wieści, że chcesz, abym przybył i paktował z tobą. No więc, na Kroma, przybyłem!
Trzymaj się z dala od stołu albo wypruję ci flaki!
- Chcę tylko usiąść - odparł gubernator, ostrożnie opadając na fotel z kości słoniowej, który odsunął od stołu. Conan
bez przerwy krążył po pokoju, podejrzliwie spoglądając w kierunku drzwi i próbując kciukiem ostrza swego półmetrowego
kindżału. Stąpał zupełnie inaczej niż Afgulisi i nie wdając się we wschodnie subtelności powiedział z szorstką
bezpośredniością:
- Masz siedmiu moich ludzi. Odmówiłeś przyjęcia okupu, jaki zaofiarowałem. Czego, do diabła, chcesz?
- Porozmawiajmy o warunkach - odparł ostrożnie gubernator.
- Warunkach? - W glosie przybysza pojawiła się niebezpieczna, gniewna nuta. - O co ci chodzi? Czyż nie
zaproponowałem ci złota?
Czunder Szan roześmiał się.
- Złota? W Peszkauri jest więcej złota, niż widziałeś na oczy.
- Jesteś kłamcą - odparował Conan. - Widziałem suk złotników w Kurusunie.
- No, więcej, niż widział ktokolwiek z Afgulisów - poprawił się Czunder Szan. - A to tylko kropla w morzu bogactw
Vendii. Dlaczego mielibyśmy pożądać złota? Większą korzyść przyniosłoby nam powieszenie tych siedmiu złodziei.
Conan zaklął siarczyście; mięśnie jego brązowych ramion napięły się jak postronki, a długa klinga zadrżała w
zaciśniętej dłoni.
- Rozłupię ci czaszkę jak dojrzały melon!
W oczach górala pojawił się wściekły błysk, lecz gubernator tylko wzruszył ramionami, chociaż nie odrywał oczu
od lśniącego ostrza.
- Bez trudu możesz mnie zabić, a pewnie i umknąć. Jednak to nie pomoże tym siedmiu więźniom. Moi ludzie
niechybnie powiesiliby ich. A przecież to naczelnicy Afgulisów.
- Wiem o tym - warknął Conan. - Całe plemię ujada na mnie jak stado wilków, że nie staram się ich uwolnić.
Powiedz jasno, czego chcesz, bo - na Kroma! - jeżeli nie będzie innego sposobu, skrzyknę hordę i poprowadzę ją pod same
bramy Peszkauri!
Widząc gniewny błysk w jego oczach Czunder Szan nie wątpił, że ten stojący przed nim z bronią w ręku
barbarzyńca jest do tego zdolny. Gubernator nie wierzył, by nawet najliczniejsza horda górali zdołała zdobyć miasto, ale
wcale nie pragnął spustoszenia swej prowincji.
- Jest pewna misja, którą musisz wypełnić - powiedział, dobierając słowa tak ostrożnie, jakby to były brzytwy. -
Musisz...
Conan wykrzywił wargi w wilczym grymasie; odskoczył w tył i odwrócił się twarzą do drzwi. Jego wyostrzone
ucho pochwyciło cichy szmer zbliżających się kroków. W tej samej chwili drzwi otworzyły się gwałtownie i do komnaty
wkroczyła smukła postać w jedwabiach. Zamknęła drzwi za sobą i stanęła jak wryta na widok górala.
Czunder Szan zerwał się z fotela; serce podeszło mu do gardła.
- Devi! - krzyknął bezwiednie, tracąc na moment głowę.
4 / 27
ROBERT
E.
HOWARD
-
LUDZIE
CZARNEGO
KRĘGU
- Devi! - powtórzył jak echo barbarzyńca.
Gubernator dostrzegł błysk w oku Conana i pojął jego zamiary. Krzyknął rozpaczliwie i chwycił za miecz, lecz góral
poruszał się z niszczycielską gwałtownością huraganu. Rzucił się na gubernatora i uderzywszy rękojeścią kindżału powalił
go na podłogę, po czym muskularnym ramieniem zagarnął oniemiałą Jasminę i skoczył do okna. Czunder Szan,
rozpaczliwie próbując się podnieść, przez chwilę widział go na tle nieba, wśród łopoczących jedwabnych spódnic i
machających rozpaczliwie kończyn schwytanej Devi.
- Spróbuj teraz powiesić moich ludzi! - warknął triumfalnie Conan, skoczył na blanki i zniknął. Gubernator usłyszał
przeraźliwy krzyk Jasminy.
- Straż! Straż! - wrzasnął gubernator.
Wstał i słaniając się podbiegł do drzwi. Otworzył je i wytoczył się na korytarz. Echo niosło jego krzyki po
korytarzach, sprowadzając wojowników, którzy wytrzeszczali oczy na widok gubernatora trzymającego się za rozbitą,
zakrwawioną głowę.
- Lansjerzy na koń! - ryczał. - Porwanie!
Mimo przerażenia pozostało mu jeszcze dość rozsądku, by nie wyjawiać całej prawdy. Stanął jak wryty, słysząc
tętent kopyt za oknem, rozpaczliwe wrzaski dziewczyny i triumfalny okrzyk barbarzyńcy.
Pognał schodami w dół, a za nim pobiegli zdumieni strażnicy. Na fortecznym dziedzińcu, przy osiodłanych koniach,
zawsze stacjonował oddział lansjerów, w każdej chwili gotowych wyruszyć w pole. Czunder Szan osobiście poprowadził
szwadron w pościg za zbiegiem, chociaż w głowie kręciło mu się tak mocno, że musiał oburącz trzymać się łęku siodła.
Nie zdradził, kim była porwana; powiedział jedynie, że szlachcianka nosząca królewski sygnet została uprowadzona przez
wodza Afgulisów. Wprawdzie porywacz zniknął im z oczu razem ze swoją ofiarą, wiedzieli jednak, którędy pojedzie -
drogą wiodącą wprost do wylotu doliny Zaibar. Noc była bezksiężycowa; przyćmione światło gwiazd ukazywało stojące
wzdłuż drogi chaty wieśniaków. Czarne kontury fortecznych bastionów i wież Peszkauri zostały za plecami jadących.
Daleko przed nimi wznosiły się czarne ściany gór Himelii.
3. Khemsa używa czarów
W rozgardiaszu, jaki zapanował w fortecy, gdy strażników wezwano do broni, nikt nie zauważył, że towarzysząca
Devi dworka wyślizgnęła się przez wielką bramę i zniknęła w ciemnościach. Podkasawszy wysoko spódnice pobiegła do
miasta. Nie podążyła drogą, lecz na skróty, przez pola i pagórki, omijając płoty i przeskakując przez rowy irygacyjne z
wprawą wyćwiczonego biegacza. Zanim dotarła do murów Peszkauri, tętent koni lansjerów ucichł za wzgórzami.
Dziewczyna nie podeszła do wielkich wrót, przy których oparci na włóczniach wartownicy wytężali wzrok wpatrując się w
ciemność i zastanawiając się nad przyczyną panującego w forcie zamieszania. Poszła wzdłuż muru, aż dotarła do miejsca, z
którego mogła zobaczyć wznoszącą się nad blankami wieżę. Wtedy przytknęła dłonie do ust i wydała cichy, niesamowity i
dziwnie przenikliwy okrzyk.
Prawie natychmiast zza ambrazury wychyliła się czyjaś głowa i spuszczona lina zakołysała się przy murze.
Dziewczyna złapała sznur, włożyła nogę w pentlę na końcu i pomachała ręką. Szybko i gładko wciągnięto ją na pionową,
kamienną ścianę. Już po chwili wgramoliła się na blanki i stanęła na płaskim dachu domu zbudowanego przy murze
otaczającym Peszkauri. Przy otwartej klapie mężczyzna w todze z wielbłądziej wełny spokojnie zwijał linę, niczym nie
okazując, by wciągnięcie dorosłej kobiety na piętnastometrową ścianę przyszło mu z trudem.
- Gdzie Kerim Szach? - wysapała, zdyszana po długim biegu.
- Śpi na dole. Przynosisz wieści?
- Conan porwał Devi z fortecy i zabrał ją w góry! - wypaliła, niemal połykając słowa w pośpiechu.
Twarz Khemsy nie zdradzała żadnych uczuć; kiwnął tylko owiniętą turbanem głową i powiedział:
- Kerim Szach będzie zadowolony, kiedy się o tym dowie.
- Czekaj! - Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję. Dyszała ciężko, nie tylko z wysiłku. Jej oczy płonęły w mroku
jak dwa czarne diamenty. Uniesioną w górę twarz przysunęła do twarzy Khemsy, który wprawdzie przyjął jej uścisk, ale
nie odwzajemnił go. - Nie mów nic Hyrkańczykowi! - wysapała. - Wykorzystajmy tę wiadomość dla siebie! Gubernator i
jego ludzie pojechali w góry, ale równie dobrze mogliby ścigać ducha. Czunder Szan nie powiedział nikomu, że to Devi
została porwana. Oprócz nas nikt w Peszkauri i w forcie o tym nie wie.
- Jaki z tego pożytek dla nas? - rozważał mężczyzna. - Moi panowie wysłali mnie z Kerim Szachem, abym
dopomagał mu w każdy...
- Dopomóż sobie! - krzyknęła z pasją. - Zrzuć jarzmo!
- Chcesz powiedzieć... Mam okazać nieposłuszeństwo moim panom? - wyjąkał i przyciśnięta do niego dziewczyna
poczuła, że zimny dreszcz wstrząsa całym jego ciałem.
- Tak! - potrząsnęła nim wściekle. - Ty też jesteś czarodziejem! Dlaczego masz być niewolnikiem, używać swej
mocy tylko po to, by wynosić innych? Użyj swej sztuki dla siebie!
- Nie wolno mi! - Khemsa dygotał jak w febrze. - Nie należę do Czarnego Kręgu. Tylko na rozkaz moich panów
ośmielam się korzystać z wiedzy, jaką dzięki nim posiadłem.
- Ale możesz ją wykorzystać lepiej! - przekonywała go namiętnie. - Zrób, o co proszę! To oczywiste, że Conan
porwał Devi, aby trzymać ją jako zakładniczkę i wymienić na siedmiu naczelników uwięzionych przez gubernatora. Zabij
ich, żeby Czunder Szan nie mógł posłużyć się nimi do wykupienia Devi. Potem udamy się w góry i odbierzemy ją
Afgulisom. Noże nie pomogą im przeciw twoim czarom. Weźmiemy okup; skarby vendiańskich królów będą nasze, a
kiedy będziemy je mieli, okpimy Kszatrijasów i sprzedamy Devi królowi Turanu. Będziemy bogatsi niż w najśmielszych
marzeniach! Będziemy mogli opłacić wojowników. Zajmiemy Korbul, wypędzimy Turańczyków z gór i wyślemy nasze
wojska na południe. Zostaniemy władcami imperium!
Khemsa też zaczął dyszeć, trzęsąc się jak liść w jej uścisku; wielkie krople potu spływały mu po poszarzałej twarzy.
- Kocham cię! - krzyknęła dziko, wijąc się w jego ramionach, ściskając go mocno i gwałtownie nim potrząsając. -
Uczynię cię królem! Z miłości do ciebie zdradziłam swoją panią; z miłości do mnie zdradź swoich mistrzów! Czemu
obawiasz się Czarnych Wróżbitów? Kochając mnie, już złamałeś jedno z ich praw! Złam inne! Jesteś równie potężny jak
oni!
Nawet człowiek z lodu nie wytrzymałby żaru namiętności i pasji bijącego z jej słów. Z nieartykułowanym krzykiem
5 / 27
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl