Howell Hannah - Zapomniana miłość(1), zachomikowane(1)

s [ Pobierz całość w formacie PDF ]
I
Szkocja, wiosna 1471 roku
Ilsa krzyknęła cicho, gdy ośmiu z jej czternastu braci
stłoczyło się u niej, w ciasnym domu. Rozejrzeli się,
a na ich twarzach widniał grymas niezadowolenia. Żaden
z nich nie popierał decyzji siostry o wyprowadzeniu się
z domu rodzinnego. Niestety, żaden z nich nie rozumiał też,
jak bardzo przytłaczała ją ich nadopiekuńczość. Teraz, na­
wet jeśli nie było dnia, żeby któryś z braci jej nie odwiedził,
rozkoszowała się wolnością. Obawiała się, że ta swoboda
może się szybko skończyć.
- To już prawie rok - powiedział Sigimor, najstarszy,
podchodząc z bratem bliźniakiem, Somerledem, do kołysek
siostrzeńców. - Za dwa tygodnie minie rok i jeden dzień.
- Wiem.
Ilsa postawiła dwa dzbany piwa na ogromnym stole, który
zajmował połowę jej głównej izby. Zdała sobie sprawę z te­
go, że nigdy nie będzie w stanie powstrzymać braci od
odwiedzania jej, kiedy tylko przyjdzie im taka ochota, dlate­
go też dostosowała do takich okoliczności swoje domostwo.
Wielki stół, solidne ławy, dodatkowe siedziska wiszące na
ścianie, gotowe w każdej chwili do użycia, wszystko specjał-
nie dla jej braci. Według swojego upodobania urządziła kąt
na drugim końcu sieni, która zajmowała większą część par­
teru. Niska, prosta dobudówka z tyłu domu mieściła kuchnię,
maleńką spiżarnię, pokój kąpielowy oraz sypialnię dla jej
pomocnicy. Wysokie poddasze było wyłącznie jej króle­
stwem. Czuła, że bracia będą chcieli zmusić ją do opusz­
czenia tego domu właśnie teraz, kiedy tak wygodnie się
w nim urządziła.
- Malcy potrzebują ojca - powiedział Sigimor, patrząc,
jak mały Finlay ściska jego palec.
- Czternastu wujów to za mało?-zdziwiła się ostentacyj­
nie Ilsa, stawiając na stole osiem kufli.
- Nie o to chodzi. Ich ojciec to pan na włościach, ma
i ziemię, i pieniądze. Dzieciom należy się część.
- Zdaje się, że ich ojciec tak nie uważa. -Wypowiedzenie
tych słów sprawiło jej ból, którego ukrycie wiele ją kosz­
towało. - Czy chcecie, żebym poniżyła się przed człowie­
kiem, który mnie odtrącił?
Sigimor westchnął tylko i przysiadł się do braci zajmują­
cych miejsce przy stole, na którym Ilsa stawiała właśnie
chleb, ser i ciastka owsiane.
- Nie, chcę tylko, żebyś stawiła mu czoło i zażądała tego,
co się prawnie należy twoim synom. Jego synom.
Tym razem Ilsa westchnęła i usiadła obok swojego brata
bliźniaka, Taita. Do tej pory miała nadzieję, że bracia nie będą
chcieli wykorzystać praw jej synów, żeby na nią wpłynąć,
lecz stopniowo zaczęła zdawać sobie sprawę, że była naiwna.
Bracia mogli być nieokrzesani, hałaśliwi, apodyktyczni i zde­
cydowanie nadopiekuńczy, ale nie byli głupi. Jej słabym
punktem byli synowie i tylko głupiec by tego nie zauważył.
- Może innym razem - zaczęła i jęknęła, gdy bracia jak
jeden mąż pokręcili głowami.
- Zrobimy tylko to, co do nas należy. Jutro wyruszamy.
- Ale...
- Nie. Muszę przyznać, że młodzian bardzo mnie roz­
czarował... - mówił dalej Sigimor.
- Jesteście w jednym wieku... - mruknęła Ilsa.
Brat, jakby nie słysząc tych słów, kontynuował:
- ...uwierzyłem w jego historyjkę o konieczności oddale­
nia zagrożenia i przygotowania domu na przyjęcie żony.
Dlatego zgodziłem się na to, żebyście złożyli sobie śluby bez
księdza. Czułem się niezręcznie, naciskając na sporządzenie
dokumentów, ale teraz nie żałuję, że to zrobiłem. Nie może
wyprzeć się ani ciebie, ani chłopaków. Możemy wymóc na
nim dotrzymanie danego słowa.
Przez chwilę przyglądał się jej uważnie.
- Myślałem, że ci na nim zależy. Dałaś dowód tego, jak
bardzo go pragniesz.
- Myślałam, że jemu też na mnie zależy - żachnęła się
Ilsa. - Byłam oczywiście skończoną idiotką. Tylko na jedną
chwilę zapomniałam, że jestem zbyt biedna, zbyt chuda
i zbyt ruda, i to mnie zgubiło. Po prostu chciał zabawić się
w bardziej podstępny sposób, niż zwykł to robić z kobietami
upadłymi.
- To wszystko nie ma sensu, Ilso - stwierdził Tait. -Prze­
cież powiedział nam, gdzie mieszka.
- Jesteś tego pewien? - Widziała wyraz zaskoczenia na
twarzy braci. - Mamy tylko jego słowo, a wiemy przecież, że
niewiele jest ono warte.
- I tak tam pojedziemy - powiedział Sigimor. - Jeśli
okaże się, że skłamał, nie spoczniemy, dopóki go nie wy­
tropimy. - Kiwnął głową, a bracia poparli go głośnymi
pomrukami. - Somerled zostanie, Aleksander też, jego żona
wkrótce wyda na świat pierwszego potomka. Będą doglądać
młodych. Ja, Gilbert, Ranulph, Elyas, Tait, Tamhas, Brice
i Bronan pojedziemy z tobą. Liczę też na kilku naszych
mężczyzn i kuzynów.
- Toż to prawie armia! - zaprotestowała Ilsa.
- Wystarczy, żeby nadać wagę naszym słowom. Oba­
wiam się jednak, że nie wystarczy, żeby go wystraszyć.
Ilsa próbowała odwieść ich od tego planu, jednak na
próżno. Gdy wyszli, ukryła twarz w dłoniach, z trudem
powstrzymując płacz. Za dużo łez już wylała. Nagle poczuła
na ramieniu delikatny dotyk, który wyrwał ją z otchłani
czarnych myśli. Spojrzała na Gay, wierną towarzyszkę i ma-
mkę jej synów, która pomagała jej zaspokoić ogromny apetyt
bliźniaków. Przeżycia Gay sprawiły, że panicznie bała się
mężczyzn. Brutalnie zgwałcona, wyklęta przez rodzinę, po
stracie dziecka zmieniła się nieomal w milczącego ducha
dziewczyny. Zawsze się usuwała, gdy bracia Ilsy pojawiali
się w progu.
- Musisz jechać - powiedziała Gay szeptem.
- Wiem - odparła Ilsa. - Gdy nie wrócił do mnie, nie
przysłał żadnego listu ani podarunku, zrozumiałam, że zaba­
wił się moim kosztem, i wtedy odbyłam swoją pokutę.
Ukryłam wszystkie uczucia głęboko w środku. Nie chcę
teraz wyciągać tego na światło dzienne.
Gay wyjęła z kołyski marudzącego Finlaya, podała go
Ilsie, a sama wzięła na ręce Cearnacha. Przez kilka pełnych
łagodnego spokoju chwil Ilsa wraz z Gay karmiła dzieci.
Jednak, gdy patrzyła na synów, ich piękne, wielkie oczy
bezlitośnie przypominały jej mężczyznę, dzięki któremu
przyszły na świat. Ten ból wciąż tkwił w niej głęboko i była
już prawie pewna, że był on nieuleczalny.
Przez kilka krótkich, upojnych tygodni czuła się kochana,
pożądana, a nawet piękna. W wieku dwudziestu lat, kiedy
większość ludzi uważała ją już za starą pannę, wreszcie
wzbudziła zainteresowanie mężczyzny. I to tak przystojnego
mężczyzny, pomyślała, wzdychając. Tacy mężczyźni nie
zwracali uwagi na kobiety takie jak ona. Prawdę mówiąc nikt
nigdy nie zwrócił na nią uwagi. Samotność, namiętność
i tęsknota za miłością pozbawiły ją rozsądku. Gdyby miała
teraz ulec braciom i pójść do mężczyzny, który ją od siebie
odepchnął, uzmysłowiłoby jej to tylko, jaka była naiwna.
Chociaż świadomość ta towarzyszyła jej bezustannie.
- Musisz to zrobić dla chłopców - powiedziała Gay,
kładąc sobie Cearnacha na ramieniu i masuj ąc go po plecach.
- Wiem o tym. - Ilsa zaczęła masować w ten sam sposób
Finlaya. - To ich prawo, jako pierworodnych. Nie mogę
pozwolić, żeby zostali go pozbawieni. Oczywiście, jeśli ten
człowiek nas nie oszukał i rzeczywiście są pierworodni.
Będziesz musiała jechać z nami.
Gay skinęła głową.
- Wiem. Unikam twoich braci dlatego, że są tak ogromni,
nie dlatego, że się ich boję. Kiedy przychodzą, wypełniają
całą izbę, nie mogę tego znieść... Tam, dokąd pojedziemy,
znajdę sobie miejsca, w których będę czuła się bezpiecznie.
- Zmarszczyła czoło. - Po prostu nie mogę znieść przebywa­
nia w jednym pomieszczeniu z tyloma mężczyznami. Zdaję
sobie sprawę, że twoi bracia nie zrobiliby mi krzywdy,
jednak to nie wystarczy, aby odegnać wszystkie moje lęki.
- Rozumiem cię.
- Czy ty wciąż go kochasz?
- Myślę, że mogłabym pokochać, chociaż to szaleństwo.
Wiem, że zapłacę za tę wyprawę cierpieniem. Ale dla dobra
moich chłopców muszę znaleźć tego drania. Zaczynam jed­
nak myśleć, że robię to również dla siebie. Muszę spojrzeć
mu w oczy, przekonać się, jak głupia byłam, i spróbować się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl