Honor Harrington 09 - Popioły zwycięstwa 2000 , Honor Harrington [19] - komplet
s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Weber David
Honor Harington 09 - Popioły Zwycięstwa
(Ashes of Victory)
Przełożył Jarosław Kotarski
Data wydania oryginalnego 2000
Data wydania polskiego 2004
Rozdział I
Admirał lady Honor Harrington stała na galerii pokładu hangarowego ENS Farnese i
próbowała nie dać się porwać huraganowi emocji, który szalał wokół. Spoglądając na oświetlony
pokład, próbowała stworzyć jakąś empatyczną tarczę, za którą mogłaby się schronić, ale nie bardzo
jej to wychodziło i fakt, że nie jest osamotniona w tym doświadczeniu, niewiele zmieniał. Poczuła
emocje Nimitza znajdującego się w identycznej sytuacji i na połowie jej twarzy pojawił się krzywy
uśmiech. Nimitz był bardziej przyzwyczajony do takich przeżyć, toteż targały nim uczucia mieszane
- odruchowa chęć ucieczki w spokojne miejsce i euforia wywołana tak silnymi emocjami innych.
Na szczęście nie była to pierwsza tego typu okazja, choć musiała przyznać, że ostatnimi czasy
zdarzały się one częściej niż poprzednio. Pierwszy raz miało to miejsce, gdy jej podkomendni
zorientowali się, że właśnie pokonali całą grupę wydzieloną Urzędu Bezpieczeństwa i zdobyli dość
okrętów, by zabrać z Hadesu wszystkich więźniów i jeńców, którzy chcieli opuścić planetę. Była
wówczas przekonana, że nic nie będzie w stanie dorównać eksplozji tryumfu, który ogarnął jej okręt
flagowy. Tymczasem tornado uczuciowe szalejące wokół niej teraz było silniejsze. Prawdopodobnie
dlatego, że dłużej oczekiwali momentu, w którym ich ucieczka z najlepiej strzeżonego więzienia w
całej Ludowej Republice Haven zakończy się dotarciem do systemu zajętego przez Sojusz, czyli w
bezpieczne miejsce.
Niektórzy z nich - na przykład kapitan Harriet Benson dowodząca Kutuzovem - czekali na ten
moment naprawdę długo: ponad sześćdziesiąt lat standardowych. Wiedzieli, że nigdy nie wrócą do
życia, które pamiętali, ale tym silniej czuli potrzebę zbudowania sobie nowego. Nie tylko oni
naturalnie czekali z niecierpliwością: nawet najkrócej przebywający w niewoli jeńcy z flot Sojuszu
chcieli jak najprędzej zobaczyć bliskich, a oni mogli i chcieli wrócić do życia przerwanego
trafieniem w ręce ubeków.
Prawie równie silne jak niecierpliwość było jednak także inne uczucie - żal spowodowany
świadomością, że stali się w jakiś sposób częścią legendy, która będzie rosła, im częściej będzie
opowiadana, a która właśnie dobiegła końca.
Wiedzieli, jak nieprawdopodobne było to, by udało im się dotrzeć do tego właśnie systemu
planetarnego na pokładach tych właśnie okrętów i dlatego właśnie mieli świadomość, że gdy
opuszczą ich pokłady, stracą kontakt z towarzyszami, z którymi wspólnie dokonali niemożliwego.
Zawsze będą o tym pamiętać, ale będą to jedynie wspomnienia. I pewność, że coś takiego nigdy już
się nie powtórzy... A im więcej czasu minie i im bardziej wyblaknie wspomnienie strachu, tym
silniejszy będzie smutek, że wszystko to należy już do przeszłości.
I dlatego właśnie wokół szalała burza emocji, które miały tylko jedną cechę wspólną: były
skupione na niej, bo to ona była ich dowódcą i symbolizowała te mieszane uczucia.
Dla Honor było to niesamowicie wręcz zawstydzające, bo wiedziała, że nikt z nich nie zdaje
sobie sprawy, że ona zna te emocje. Miała nieodparte wrażenie, że bezczelnie podsłuchuje szeptane
rozmowy, których treść rozmówcy starali się przed nią ukryć. I fakt, że nic nie była w stanie na to
poradzić - emocje były po prostu zbyt intensywne, by Nimitz mógł ich nie odbierać, a więc tym
samym by ona ich nie czuła - nie miał żadnego znaczenia.
Jej poczucie winy dodatkowo zwiększało przekonanie, że jej podkomendni nie mają racji. To
oni bowiem dokonali tego wszystkiego i zdobyli się na więcej, niż oczekiwała. Pochodzili z sił
zbrojnych kilkunastu państw zmiecionych przez Ludową Republikę na śmietnik historii, a zdołali
zadać tejże Ludowej Republice prawdopodobnie największą klęskę w historii. Nie pod względem
liczby zniszczonych i zdobytych okrętów czy wielkości podbitego obszaru, chodziło o coś
ważniejszego: udowodnili, że wszechwładza i wszechwiedza Urzędu Bezpieczeństwa jest
kłamstwem. A żaden aparat terroru nie jest w stanie skutecznie działać, jeśli społeczeństwo nie
wierzy w jego wszechwiedzę...
I zrobili to dla niej.
Próbowała wyrazić wdzięczność, jaką czuła, ale wiedziała, że jej się nie udało. Słowa nie
wystarczały, by wyrazić tak głębokie uczucia, a oni nie mieli tych możliwości, które...
Ostry, choć melodyjny dźwięk przerwał jej rozmyślania.
Oznaczał, że pierwsza z nadlatujących pinas zaczynała cumowanie. W ślad za nią leciało
kilkadziesiąt innych pochodzących ze stacjonujących w systemie okrętów liniowych. A za nimi
leciało kilkadziesiąt promów z San Martin. Zapowiadał się niezły młyn na pokładach hangarowych
wszystkich jednostek Floty Elizium, ale to akurat nikogo nie martwiło, przeciwnie - wszyscy myśleli
o tym z ulgą. Wszystkie bowiem okręty zostały wyładowane do granic możliwości ludźmi. Systemy
podtrzymywania życia okrętów wojennych miały duże zapasy mocy z założenia, toteż nie to było
problemem, lecz fizyczny tłok. By zabrać z Piekła wszystkich chętnych, zakwaterowano ich w
każdym dostępnym pomieszczeniu. To, że podczas tak długiej podróży nie nastąpiła żadna poważna
awaria systemu podtrzymywania życia, graniczyło z cudem, dzięki temu jednak wszyscy dotarli do
celu.
I wszyscy mieli serdecznie dość tłoku, toteż marzyli o chwili, w której znajdą się w górach
planety San Martin. Co prawda grawitacja panująca na planecie nie należała do najwygodniejszych,
ale za to na powierzchni było naprawdę dużo miejsca. Po dwudziestu czterech standardowych dniach
występowania w charakterze sardynek w puszce taki drobiazg jak to, że będzie się ważyło dwa razy
więcej, nie był w stanie przyćmić radości, że będzie można się przeciągnąć, nie wsadzając przy tym
komuś palca w oko.
Honor także na to czekała, ale w tej chwili jej uwaga skupiona była całkowicie na pierwszej
pinasie, wiedziała bowiem, kto znajduje się na jej pokładzie. Ostatni raz widziała go ponad dwa
standardowe lata temu i sądziła, że doszła już do ładu z uczuciami w stosunku do niego. Teraz zdała
sobie sprawę, że się myliła; jej emocje były jeszcze bardziej skomplikowane i gwałtowniejsze niż
emocje otaczających ją ludzi.
A na dodatek wiedziała, że za chwilę będzie musiała go powitać na pokładzie.
* * *
Admirał Eskadry Zielonej Hamish Alexander, earl White Haven i dowódca 8. Floty Royal
Manticoran Navy, zmusił się do zachowania nieprzeniknionego wyrazu twarzy, obserwując, jak
pinasa rozpoczyna podejście do krążownika liniowego będącego okrętem flagowym
zmartwychwstałej Honor Harrington. Okręt nazywał się ENS Farnese. White Haven za nic w świecie
nie był w stanie uzmysłowić sobie, co oznacza skrót “ENS”. Poza tym była to jednostka klasy
Warlord i jak wszystkie pozostałe zbudowano ją w Ludowej Republice Haven. Dlatego wszystkie
niespodziewanie przybyłe okręty znajdowały się w miejscu niewidocznym z orbity San Martin.
Przyjdzie czas, by ogłosić wszystkim to, co zaszło, ale dopóki to nie nastąpi, postanowiono rzecz całą
utrzymywać w jak najściślejszej tajemnicy.
Był to równocześnie pierwszy okręt tej klasy, jaki White Haven miał okazję zobaczyć na
własne oczy. Naturalnie widział ich rysunki, plany i hologramy, widział też, jak zostały zniszczone
przez znajdujące się pod jego dowództwem okręty, ale to nie było to samo, co móc obejrzeć go
gołym okiem. Tym bardziej że jeszcze niedawno nie spodziewał się podobnej okazji w
przewidywalnej przyszłości.
W porównaniu z jego okrętem flagowym, superdreadnoughtem Benjamin the Great,
krążownik był niewielki, ale i tak większy od krążownika liniowego klasy Reliant, największej
jednostki tej kategorii w Królewskiej Marynarce. Pozostał też zgrabny i groźny mimo uszkodzeń. A
te White Haven mógł sobie dokładnie obejrzeć, jako że pilot pinasy zgodnie z rozkazami leciał
wzdłuż prawej burty.
Hamish Alexander zacisnął zęby, widząc powyginany pancerz burtowy. W wielu miejscach
wielowarstwowy kompozyt o wielkiej wytrzymałości był stopiony, w innych wręcz widać było, jak
spłynął i zastygł w nieregularnych zaciekach. O takich drobiazgach jak osmolenia w ogóle nie warto
było wspominać. Liczba ziejących dziur w miejscach, gdzie winny znajdować się działa, wyrzutnie
rakiet czy stanowiska obrony antyrakietowej, świadczyła dobitnie, że z uzbrojenia burtowego zostało
niewiele. Podobnie jak z generatorów osłony burtowej, choć tego akurat widać nie było, natomiast
przy takich zniszczeniach nie mogło być inaczej.
Omal nie potrząsnął głową - to, co widział, było typowe dla Honor, która nigdy nie wróciła z
patrolu bojowego nieuszkodzonym okrętem. Pojęcia nie miał, co powodowało, że tak było, ale
wiedział, że nie jest to właściwy moment do podobnych rozważań. Uśmiechnął się krzywo i
odruchowo spojrzał na chronometr - jeszcze siedem godzin i dwadzieścia trzy minuty standardowe
temu był przekonany - jak wszyscy w Sojuszu - że Honor Harrington została powieszona. Ba, widział
nagranie z jej egzekucji!
Nadal wstrząsał się na to wspomnienie. Niczego nie okazał, ale na wszelki wypadek skupił się
na innym obrazie - widzianym siedem i pół godziny temu na ekranie łącznościowym fotela. Obrazie
na wpół martwej twarzy, której nie spodziewał się już nigdy ujrzeć.
Odetchnął głęboko, próbując zignorować kłębiące mu się w głowie niezliczone pytania, na
które nie znał odpowiedzi. Podstawowe brzmiało: jakim cudem przeżyła. Było to tak
nieprawdopodobne, że gdy tylko wieść o tym się rozniesie, wszyscy dziennikarze Królestwa i
prawdopodobnie połowa ich kumpli z Ligi Solarnej zaczną na nią regularnie polować. Będą pytać,
prosić, błagać, przekupywać i grozić każdemu, komu tylko się da, byle tylko poznać szczegóły.
Jednak w tej chwili dla niego mniej ważne było jak, a ważniejsze to, że przeżyła.
I to nie tylko dlatego, że była jednym z najlepszych oficerów Królewskiej Marynarki i że jej
wyczyn oznaczał ni mniej, ni więcej, tylko zwycięstwo w wojnie propagandowej z Ludową
Republiką.
Poczuł lekkie drgnięcie pinasy, gdy złapały ją promienie ściągające krążownika, i wziął się w
garść. Ostatnim razem spieprzył sprawę - jakoś okazał to, co czuje do kobiety, która przez wiele lat
była jedynie jego protegowaną i wybitnym oficerem, i choć nadal nie miał pojęcia, jak się
zorientowała, ani myślał tego powtórzyć. Tamta wpadka zaowocowała jej wcześniejszym powrotem
do aktywnej służby i trafieniem w pułapkę Ludowej Marynarki. Dla niego zaś oznaczała też dwa lata
życia ze świadomością, że to przez niego zginęła.
Świadomość ta w pewien sposób ułatwiła mu zdanie sobie ostatecznie sprawy z tego, co do niej
czuł... co naturalnie niezwykle komplikowało, sprawy teraz, gdy okazało się, że Honor żyje. Bo raz,
że była o połowę młodsza od niego, dwa, że nie wykazała żadnego romantycznego zainteresowania
jego osobą, a trzy, on miał żonę, którą głęboko kochał, mimo iż od prawie pięćdziesięciu lat
standardowych była przykuta do inwalidzkiego wózka. Żaden człowiek mający choćby krztynę
honoru w takich warunkach nie pokochałby innej, a jemu to właśnie się przytrafiło. I w końcu zdał
sobie z tego w pełni sprawę, choć za późno. Przynajmniej tak sądził do niedawna.
Autoironicznie przyznawał, że napadu uczciwości dostał dopiero wtedy, gdy dowiedział się, że
sytuacja stała się “bezpieczna”, Honor bowiem zginęła. Niemniej w końcu zdobył się na szczerość,
choćby tylko wobec samego siebie.
Pinasa zakończyła cumowanie z lekkim wstrząsem, a admirał Hamish Alexander złożył sobie
solenną obietnicę, że Honor nie dowie się o jego uczuciach. Nie zasłużyła sobie na to, żeby stawiał ją
w niezręcznej sytuacji. I za nic nie mogła dowiedzieć się, że nadal ją kocha.
Wstał i uśmiechnął się, patrząc na swoje odbicie w oknie z armoplastu. Uśmiech wyglądał
zupełnie naturalnie... Kiwnął swemu odbiciu głową i odwrócił się ku śluzie, prostując równocześnie
ramiona.
* * *
Nad wylotem korytarza rozbłysło zielone światło oznaczające pełną hermetyczność połączenia
z pinasą i Honor kolejny raz uświadomiła sobie, jak posiadanie tylko jednej ręki utrudnia życie. Tak
złączyłaby dłonie na plecach, a teraz mogła jedynie tę jedną opuścić wzdłuż ciała. Dała znak
majorowi Chezno, najstarszemu rangą oficerowi Marines na pokładzie. Ten kiwnął głową i zrobił w
tył zwrot ku podkomendnym stojącym obok warty trapowej.
- Baaaczność! - warknął. - Preezentuj broń!
Byli jeńcy wykonali rozkaz z precyzją godną kompanii honorowej.
Bez wątpienia sporo osób uznałoby za absurd, iż ludzie żyjący w takiej ciasnocie tracili czas na
musztrę, zwłaszcza wiedząc, że zaraz po przybyciu do celu podróży przestaną stanowić zwartą
formację, jednak ani dla nich, ani dla Honor Harrington nie było to absurdem. Była to swoista
deklaracja. Oznajmienie wszystkim, że nie są jedynie grupą uciekinierów z niewoli, ale oddziałem
wojskowym, który wywalczył sobie wolność i wyrąbał drogę do domu, przezwyciężając każdy opór,
jaki napotkał.
Warta trapowa wyprężyła się przy wtórze świstu trapowego, gdy w wylocie korytarza pojawiła
się pierwsza postać. A Honor wzięła kolejny głęboki wdech. Zgodnie z tradycją Royal Manticoran
Navy pierwszy opuszczał prom czy pinasę najstarszy stopniem, toteż wiedziała, kogo zobaczy, nim
jeszcze ujrzała wysoką i barczystą postać w czarno-złotym uniformie admirała RMN.
Świst trapowy wygrywany na tradycyjnych, a nie elektronicznych gwizdkach bosmańskich
rozległ się, gdy tylko gość stanął na pokładzie i zasalutował pierwszemu oficerowi krążownika
liniowego dowodzącemu wartą trapową. Pomimo sześćdziesięciu standardowych lat służby admirał
White Haven nie był w stanie ukryć zdumienia i patrząc na jego minę, Honor z trudem stłumiła
złośliwy uśmieszek. Celowo nie powiedziała, kto jest jej zastępcą, podczas rozmowy radiowej.
Zasłużył sobie na niespodzianki, toteż pierwsza właśnie go spotkała - ostatnią bowiem rzeczą, jakiej
mógł się spodziewać, było to, że na pokładzie dowodzonego przez nią okrętu powita go oficer w
galowym uniformie Ludowej Marynarki.
* * *
Hamish Alexander ze sporym wysiłkiem przybrał ponownie obojętny wyraz twarzy. Wiedział,
że okazał zdumienie, ale był w pełni usprawiedliwiony - w końcu przybył na okręt jeńców zbiegłych
z niewoli Ludowej Republiki, więc widok oficera w mundurze Ludowej Marynarki miał prawo go
zaskoczyć.
A potem omal nie opadła mu szczęka, gdy przesunął wzrokiem po warcie trapowej i zauważył
różnorodność mundurów jej członków, tworzących wręcz optyczną kakofonię. Przez moment
oszołomienie tęczą barw sprawiło, że nie zrozumiał, co widzi. Gdy to w końcu doń dotarło,
odruchowo kiwnął głową z aprobatą.
Jeńcy najwyraźniej mieli dostęp do szwalni i zrobili z niej dobry użytek. Nie wszystkie
uniformy był w stanie rozpoznać, jako że niektóre należały do sił zbrojnych nie istniejących od pół
wieku standardowego. Większość tych oddziałów uległa po zaciętym oporze, a wszystkie stały się
ofiarami Ludowej Republiki. Ci, którzy obecnie nosili te mundury, mieli do tego pełne prawo.
Równocześnie był to sposób okazania dumy i woli walki. I to, że stworzyli chaotycznie pstrokaty
obraz, było w tym wypadku bez znaczenia. A poza tym podejrzewał, że zwrócenie im na to uwagi nie
byłoby najrozsądniejszym posunięciem.
Świst trapowy umilkł, przybysz oderwał dłoń od beretu i powiedział:
- Proszę o pozwolenie wejścia na pokład.
- Pozwolenia udzielam, admirale White Haven - odparł oficer Ludowej Marynarki i cofnął się
o krok z szerokim zapraszającym gestem.
- Dziękuję, komandorze - odparł uprzejmie White Haven, ale dla wszystkich było jasne, że
zrobił to automatycznie.
Cała jego uwaga skupiona była bowiem na wysokiej, jednorękiej kobiecie stojącej nieco za
wartą trapową. I choć nikt nie znał jego uczuć, wszyscy doskonale rozumieli zachowanie - Łazarz też
w swoim czasie wzbudzał sensację.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]