Humphreys C.C. - Wład Palownik - Prawdziwa Historia Drakuli, Autobiografie,biografie,wspomnienia i pamiętniki
s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
HUMPHREYS C.C
WLAD PALOWNIK
PRAWDZIWA HISTORIA DRAKULI
Dla Almy Lee – intelektualistki starej daty,służącej mi radą i inspiracją.
Pamięci Kate Jones – najlepszej spośród wszystkich agentów literackich i przyjaciół
Nieodżałowanej
Dramatis personae
Drakulowie:
Wład Diabeł,zwany także Władem Smokiem
Synowie diabła:
Mircza
Wład
Radu
Świadkowie:
Ion Tremblac
Ilona Ferenc
Brat Wasyl,pustelnik
Sędziowie:
Petru Iordache,spatar twierdzy Poenari
Janos Horvaty,hrabia Peczu
Kardynał Domenico Grimani,legat papieski
Na dworze tureckim:
Hamza aga,późniejszy Hamza Basza
Murad chan,sułtan Turcji
Jego syn,Mehmet Celebi ,później zwany Mehmedem II Zdobywcą
Abdul Raszid,jego ulubieniec
Hiba,zarządzająca w domu uciech przy ulicy Rahiq
Taruba.służka
Abdul Karim,zwany też Svenem ze Szwecji,janczar
Zakładnicy w Adrianpolu:
Bracia Mardiciowie,Serbowie
Konstantyn,Bośniak
Zoran,Chorwat
Petre,Siedmiogrodzianin
W Twierdzy Tokat:
Abdul Mahir,oprawca
Samuel,chrześcijański męczennik
Bojarzynowie wołoscy:
Albu cel Mare,czyli Albu Wielki
Udriste
Cordea,sędzia
Turcul
Gales
Buriu,spatar,dowódca jazdy
Dobrita
Kazan,doradca Włada Diabła
Metropolita,głowa cerkwi prawosławnej na Wołoszczyźnie
Przyboczni Drakuli:
Czarny Ilie
Szczerbaty Gregor
Milczący Stoica
Pretendenci do tronu wołoskiego:
Władysław Danowicz
Basarab Laiota
Pozostałe postaci:
Maciej Korwin,zwany Krukiem,król Węgier
Brat Wasyl,spowiednik Włada
Tomasz Katawolinos,ambasador
Abdul Munsif,ambasador
Abdul Aziz,ambasador
Mihailoglu Ali bej,dowódca najemników króla Macieja Korwina
Elisabeta,pierwsza żona Włada Drakuli
Wład ,syn Włada Drakuli
Ilona Szilagy,druga żona Włada Drakuli
Janos Varency,stróż prawa
Roman,Mołdawianin
Stary Kristo,strażnik klasztornej bramy
Jakub hekim,medyk
Do czytelnika
Podczas srogiej zimy 1431 roku w Sighisoarze przyszedł na świat drugi syn Włada
Diabła,siedmiogrodzkiego wojewody (czyli tego,który przewodzi wojsku i na wojnę wiedzie).
Chłopcu na chrzcie nadano imię Wład i podobnie jak jemu starszemu bratu nazwisko Drakula.
Ojciec ich wcześniej tego samego roku został wprowadzony do Zakonu Smoka,co przyniosło mu
przydomek Draco,czyli Smok – przekształcone przez lud wołoski w Dracul, czyli Diabeł. Nazwisko
Draculea czyli po prostu Dracula – Drakula – oznacza więc syna Smoka albo syna Diabła.
W ciągu życia Wład Drakula zyskał i inne tytuły. Hospodara wołoskiego. Pana prowincji Amlasz i
Fogarasz. Brata sekretnego fraternitatis draconem – Zakonu Smoka. Jego własny lud nadał mu
przydomek Tepes,.Tureccy wrogowie nazywali go Kazykły bej. Zarówno Tepes ,jak i Kazykły bej
oznacza to samo: Palownik.
Ziemia,którą władał, zdobywając i tracąc do niej prawo ,nazywała się Wołoszczyzną (dzisiaj jest to
centralna część Rumuni). Pochwyceni w imadło rozrastającego się i nabierającego znaczenia
królestwa Węgier oraz walecznych i zwycięskich Turków,znajdując się pomiędzy Krzyżem i
Półksiężycem ,wołoscy hospodarowie musieli opowiadać się po stronie jednych albo drugich
,przyjmując rolę wiernych wasali potężnych sąsiadów.
Drakula miał inne plany co do swej dziedziny. Inne sposoby wprowadzania ich z życie i
egzekucji.
•
Terminy charakterystyczne dla tamtych czasów i terenów wyjaśniono w glosariuszu na końcu
książki.
Ostatecznie Wład Drakula zginął podczas bitwy w roku 1476 , a jego odcięta głowa została
wysłana w podarunku jego najzaciętszemu wrogowi Mehmedowi .sułtanowi Imperium
Osmańskiego. Zatknięto ją na murach Konstantynopola , gdzie zgniła , zamieniając się w proch.
Był tacy , którzy opłakiwali jego śmierć; większość wszakże nie uroniła nawet jednej łzy.
Ja pozostaję w swej opowieści bezstronny. Ocenę tytułowej postaci pozostawiam sędziom
wysłuchującym zeznań świadków oraz – oczywiście – Tobie czytelniku.
Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce.
Terencjusz
PROLOG
SPOWIEDŹ
Popełniłeś ,człowiecze ,grzech ?
Przystąp zatem do Kościoła i okaż skruchę.
Albowiem w Kościele masz lekarz,a nie sędzię:
tutaj nie zostanie poddana badaniu twa dusza,
ty zaś otrzymasz odpuszczenie win.
Święty Jan Chryzostom
I
WEZWANIE
Wołoszczyzna,
marzec 1481 roku
W borze panował bezruch i cisza. Na ziemię właśnie opadły ostatnie płatki nagłej śnieżycy i czas
jakby stanął w miejscu.
W koronie rozłożystego buka , oparty o gładki popielatoszary konar, w wygodnym drzewnym
rozstępie siedział mężczyzna . Ręce miał lekko skrzyżowane, a dłonie w skórzanych rękawicach
złożone na udach tak, że prawa podpierała lewą, na której przycupnął ciężki jastrząb. Obaj -
człowiek i ptak – tkwili w tym miejscu od długiego czasu ; odkąd zaczęła się zamieć śnieżna. Obaj
trwali nieporuszeni i milczący. Obaj mieli zamknięte oczy. Żaden nie spał.
Nasłuchiwali. Czekali, aż jakieś inne stworzenie pierwsze swoim drgnięciem zapowie koniec
śnieżycy , pierwsze pokaże się na śniegu przed swymi pobratymcami.
I oto stało się: ledwie zauważalne poruszenie nozdrzy; ledwie odcinająca się od wszechobecnej
bieli śniegu różowa kropka nosa; ledwie słyszalny świst wciąganego powietrza , najlżejsza z
możliwych won docierająca znad polany. Pozostająca od nawietrznej zajęczyca nie czuła zapachu
tych, którzy znajdowali się za nią.
Człowiek i ptak równocześnie rozwarli zaciśnięte powieki. Oczy jastrzębia były czerwone ,
ogniście czerwone, piekielnie czerwone , być może dlatego, że był już stary dziewięcioletni , dobre
pięć wiosen dzieliło go od czasów , w których bez trudu chwytał dziesięć zajęcy , pół tuzina
wiewiórek , parę gronostajów w ciągu jednego tylko dnia.
Nie dla ich mięsa ; jastrząb nie potrzebował aż tak wiele pożywienia. Nawet nie dla skór
przeszywanych potem w odzienie mężczyzny , na którego pięści teraz siedział .Wyłącznie dla
przyjemności zabijania.
17
Dwie pary oczu przepatrywały skrzący się srebrzyście śnieg na otwartej, opadającej w dół polanie
w poszukiwaniu źródła dźwięku, jakiego ani człowiek, ani ptak nie miał prawa usłyszeć.
Zajęczyca przepchnęła łepek do końca rozrywając nieskazitelną warstwę śnieżnego puchu . Zamieć
zastała ją na otwartej przestrzeni ,pomiędzy buczyną a skupiskiem kilku samotnych osik, kiedy
kopała zamarzniętą ziemię w próbie dotarcia do soczystych korzonków. Zaskoczona przez
oślepiające białe szaleństwo wokół, zamarła bez ruchu. Śnieg przykrył jej ciało w okamgnieniu ,
jednakże tylne skoki wciąż miały oparcie w twardej ziemi. Nora znajdowała się zaledwie
dwadzieścia susów dalej, ukryta pośród przewróconych pni i połamanych konarów. Tam byłaby
bezpieczna.
Siedzący na drzewie mężczyzna uniósł ramię; z jego rękawa osypała się śnieżna zasłona. Zdało się,
że ciszę rozdarł odgłos grzmotu.
Zajęczyca wykonała skok. Była młoda i gibka , toteż znalazła się w pół drogi do swego schronienia,
zanim mężczyzna zatoczył ręką półkole , posyłając ptaka w powietrze . Pięć uderzeń serca później
jastrząb unosił się już na wstępującym prądzie powietrza pozostałym po zamieci. Zajęczyca zaczęła
kluczyć - z powodu długiej zimy lekka niby piórko, tak że po płytszym śniegu przemykała , jakby
to był lity grunt. Tuż przed tym, zanim dotarła do linii drzew , musiała wyminąć ostatnią
przeszkodę ; spadłą gałąź formującą coś w rodzaju łuku , który przypominał wejście do katedry.
Wtedy z wysokości spadł na nią skrzydlaty drapieżnik. Szpony wbiły się w gęste futro, sięgnęły
żywego mięsa. Ofiara szarpnęła się , uwalniając z uchwytu pazurów , powodując fontannę krwi,
która opadła niczym czerwona strzała mierząca w stronę mrocznego sanktuarium boru.
A potem wszelki ruch ustał i znów zaległa niczym niezmącona cisza.
Sokolnik zsunął się ostrożnie na ziemię,jęknął pomimo miękkiego lądowania. Płatki śniegu
osypywały się z jego opończy , odsłaniając naprzemienne pasy skór zajęczych , wiewiórczych i
łasek, spadały z wielkiej czapy uszytej najpewniej ze skóry zdartej z wilka. Mężczyzna brnął
naprzód, pocierając gęstą siwą brodę, która zarastała mu aż pod oczy; próbował w ten sposob
usunąć spośród kręconych włosów kłujące igiełki lodu.
18
Pochyliwszy się , objął palcami korpus ptaka i pociągnął lekko.
Jastrząb i jego ofiara ześlizgnęły się z niewielkiego kopczyka śniegu, jednakże ptak natychmiast
poluzował chwyt szponów i utkwił spojrzenie swych niesamowitych czerwonych oczu w skórzanej
torbie przytroczonej do pasa człowieka. Ten położył dłoń na ciele zająca , sięgnął wolną ręką do
torby i wyjął stamtąd kawałek surowego mięsa. Jastrząb wydał przenikliwy dźwięk, po czym
łapczywie złapał ochłap dziobem.
Zajęczyca leżała na skrwawionym śniegu i choć wciąż jeszcze żyła, ani drgnęła z przerażenia.
Wpatrywała się nieruchomym okiem w pochylonego nad nią mężczyznę. Ten przez krótką chwilę
odwzajemniał spojrzenie , a następnie przesunął delikatnie kciuk w górę i ścisnął , łamiąc
zwierzęciu kark.
Niemal bezgłośnie. Z całą pewnością nie dość głośno, by suchy trzask mógł powrócić echem.
Mężczyzna wytężył słuch i wkrótce wiedział już, że zbliża się doń nie zwierzę, tylko człowiek
czyniący wszystko, aby nie zostać usłyszanym.
Od strony niecki rozległo się kolejne chrupnięcie. Nagle mężczyzna nie miał wątpliwości, że ludzi
jest więcej i że idą po niego. Pod koniec zimy nigdy nie żyło tutaj wystarczająco wiele zwierzyny,
żeby warto wyprawiać się na łowy.
Dziwiło go jednak , że idą po niego właśnie teraz, brnąc po kolana w utrudniającym wędrówkę
lepkim śniegu.
Chociaż musiał przyznać, że śnieżyca uderzyła znienacka, jakby służyła wiernie zimie, która tego
roku wyjątkowo nie chciała odpuścić, co wskazywałoby na to, że tamci w drogę udali się wcześniej,
zanim jeszcze rozpętała się zamieć.
Z miejsca gdzie się znajdował , wiodło w dół tylko parę przecinek, a on znał je wszystkie i mógł
podejrzewać, że ci, którzy na niego polują, również je znają. Potrafił sobie wyobrazić, jak
rozpierzchają się wśród drzew - zbrojni, drwale, Cyganie – jak spuszczają sforę z uwięzi...Jakby na
zawołanie w oddali ozwało się krótkie szczeknięcie i zaraz w odpowiedzi na nie jeszcze jedno,
nieco tylko dłuższe, potem zaś niemal równocześnie donośny skowyt z dwu przeciwnych stron,
widomy znak, że łańcuchy na psich szyjach zostały szarpnięte zbyt późno, aby uciszyć podniecone
pościgiem zwierzęta.
Oczywiście mężczyzna od dawna spodziewał się, ze prędzej czy później po niego przyjdą.
19
Włożył zająca do torby i zwinął lewą dłoń w pięść. Jastrząb podfrunął i usiadł na niej, nie
spuszczając mężczyzny z oczu.
–
Już czas – szepnął człowiek. Ptak przechylił lekko łepek, jakby chciał o coś zapytać. Lecz
przecież znał odpowiedź. Dzisiejsza zamieć była ostatnim porywem zimy. - Leć – rzekł
człowiek - załóż gniazdo...
Nie musiał mówić niczego więcej. Przez dziewięć długich lat każdej wiosny wypuszczał swojego
jastrzębia na wolność, by potem odnaleźć jego pielesz i zabrać mu jedno z piskląt, które następnie
układał i jako gniezdnika sprzedawał na targu w mieście za tuzin złotych monet, tak cenne były
ptaki łowcze. Mężczyzna nie miał pewności, że tego roku też tak będzie. Stary ćwik mógł nie
znaleźć sobie pary, albo coś innego mogło go upolować. Zresztą wciąż zbliżała się ku nim obława i
to sokolnik mógł okazać się tym, który nie wróci.
–
Leć – powtórzył i zatoczył ręką półkole.
Pięć mocnych uderzeń skrzydeł, pięć uderzeń ludzkiego serca i ptak zaczął szybować , wznosząc
się w górę. Wszakże zanim zniknął pomiędzy drzewami i być może z życia sokolnika, na moment
przyjął pozycję jak do ataku na gołębia; przewrócony w powietrzu na grzbiet wyprostował szpony ,
jak gdyby w pożegnalnym salucie. Chwilę później już go nie było.
Mężczyzna przymknął powieki, wsłuchał się i ruszył w stronę przeciwną do tej , w którą pofrunął
jastrząb. Już po parunastu krokach znalazł się w gęstwinie ; musiał przeciskać się pomiędzy pniami,
nad głową mając ciasny kobierzec z zasypanych śniegiem konarów i gałęzi. Ziemia pod jego
stopami była zamarznięta, lecz dawała pewne oparcie, toteż rzuci się do biegu.
Myśliwy stał się zwierzyną. Teraz on szukał schronienia...
Było mgliście. Pomimo ciężkich tkanin na ścianach, pomimo grubych baranic na posadzce zimowy
chłód torował sobie drogę do wnętrza jej celi. Dlatego gorąca woda z balii szybko oddawał ciepło
zimnemu powietrzu. Kiedy para napotykała kamienny mur, zamieniała się znów w wodę ściekając
kroplami, które poruszały się dopóty, dopóki nie zamarzły w sopelek o kształcie łzy.
20
Rozdziała się już, pozostawiwszy na plecach tylko cienkie giezło. Drżąc na całym ciele, na
przemian kładąc jedną stopę na podbiciu drugiej – czekała. Woda była wciąż niemal wrząca, nie do
wytrzymania dla ludzkiej skóry. A jednak taka właśnie miała być, ponieważ kobieta zamierzała
spędzić w niej wiele czasu, wygrzewając się tyleż dla przyjemności, ile dla zelżenia bólów.
Zdecydowanym gestem włożyła do wody całe ramię. Skóra poczerwieniała i zaczęła szczypać, lecz
dało się wytrzymać. Kąpiel była prawie gotowa.
Kobieta odkorkowała flaszkę , przechyliła ją ostrożnie i przyglądała się, jak z szyjki wycieka kleisty
płyn. Jedno uderzenie serca , drugie...dość.
Unosząca się para zapachniała mieszaniną rumianku,szałwii i drzewa sandałowego. Kobieta
przymknęła oczy , zaczerpnęła tchu pełną piersią , westchnęła . Woń była świeża, ale zabrakło
jakiejś nuty. Olejku bergamotowego , uznała. Skończył się jeszcze w środku zimy , a zapasu nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]