Hutton 03 - Diana Palmer - Wladca Pustyni, palmer diana

s [ Pobierz całość w formacie PDF ]
DIANA PALMER
WŁADCA PUSTYNI
 Namiętność, pasja, przygoda, dramatyczne wydarzenia.
Bajkowy szejkanat, gorący piasek pustyni i On - tajemniczy władca.
Porywająca powieść światowej sławy autorki bestsellerów.
Gretchen Brannon nie oczekiwała zbyt wiele od losu. Dla tej dziewczyny z małego
miasteczka wakacje w Maroku miały być jedynie miłym przerywnikiem w jej nieco
monotonnej egzystencji. Nie spodziewała się, Ŝe właśnie tu spotka męŜczyznę swego Ŝycia.
Szejk Philippe Sabon, władca Qawi, nie ukrywał, Ŝe Gretchen obudziła jego zmysły.
Choć pochodzili z tak róŜnych światów, okazali się pokrewnymi duszami. Lecz Gretchen
instynktownie przeczuwała, Ŝe Philippe coś przed nią ukrywa... Wspólny wyjazd do Qawi
miał scementować ich związek.
Tam jednak porwał ich wir dramatycznych wydarzeń.
W kraju trwa wojna domowa, Gretchen wpada w ręce najzagorzalszych przeciwników
szejka Philips. Cudem unika śmierci, dozna jednak wielu upokorzeń... i to nie tylko ze strony
politycznych wrogów ukochanego.
Czy w walce dobra ze złem zatriumfuje miłość, czy dopełni się przeznaczenie?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tłumy podróŜnych przewalały się przez brukselskie lotnisko, mijając bar, w którym
dwie Amerykanki zastanawiały się bezradnie, co dalej robić. Szczupła blondynka, ubrana w
beŜowy garnitur, uśmiechała się histerycznie, spoglądając na zniecierpliwioną brunetkę, która
miała na sobie marynarkę i spodnie z zielonego jedwabiu.
- CóŜ za ironia losu. Umrzemy z głodu, choć wokół są góry jedzenia! - powiedziała
Gretchen Brannon.
- Och, przestań! - odparła Maggie Barton, pochylając się nad przyjaciółką, która
zaniosła się ponurym chichotem. - Śmierć głodowa nam nie grozi. Zaraz postaram się o franki
belgijskie. Na pewno jest tutaj bankomat albo kantor. - Zatoczyła ręką szeroki łuk, wskazując
okoliczne sklepy.
- Naprawdę? Gdzie? - W zielonych oczach Gretchen pojawiły się złośliwe iskierki.
Maggie westchnęła, daremnie próbując przypomnieć sobie francuskie słówka, Ŝeby
rozszyfrować napisy ponad drzwiami sklepów. Gretchen obserwowała ją spod cięŜkich,
spuchniętych powiek. Od trzydziestu sześciu godzin obywała się bez snu, w przeciwieństwie
do przyjaciółki, która podczas lotu wyspała się za wszystkie czasy. - JuŜ widzę nagłówki:
„Zwłoki zagubionych turystek z Teksasu w pięciogwiazdkowej restauracji”! - Znów
zachichotała, chociaŜ wcale nie było jej do śmiechu.
- Czekaj tu na mnie, nie ruszaj się na krok - rozkazująco rzuciła Maggie.
Gretchen oddała salut naleŜny wyŜszej szarŜy. Starsza od niej o trzy lata
dwudziestosześcioletnia Maggie, pracownica i udziałowiec biura maklerskiego w Houston,
miała przywódcze skłonności, co w trudnych sytuacjach okazywało się zbawienne. Na pewno
znajdzie sposób, Ŝeby wymienić dolary na miejscowa walutę, i wkrótce zjawi się z
prowiantem oraz napojami.
Gdy Meggie wróciła, kieszenie miała pełne monet i banknotów. UłoŜyła je według
nominałów i marszcząc brwi, próbowała sobie przypomnieć wyjaśnienia kasjera na temat
bilonu.
- Mamy dość czasu, Ŝeby coś zjeść, a potem zwiedzić Brukselę, Samolot do
Casablanki startuje dopiero po południu.
- Zwiedzanie
7
Wspaniały pomysł! - powiedziała senna Gretchen. - Postaraj się tylko o
krzepkiego przewodnika, by wziął mnie na barana, bo ja po prostu padam z nóg.
- Najpierw posiłek i kawa. No juŜ, idziemy. Gdy przyjaciółka chwyciła ją za rękę,
Gretchen posłusznie wstała. Zabawnie razem wyglądały: Maggie wysoka i ponętna, Gretchen
szczuplutka, średniego wzrostu, o jasnej cerze i długich blond włosach w odcieniu platyny.
Zabrały ze sobą tylko niewielkie walizki jako bagaŜ podręczny, ograniczając ilość rzeczy do
niezbędnego minimum. Dzięki temu nie musiały godzinami tkwić na lotnisku przy bagaŜowej
karuzeli. Zdarza się, Ŝe takie oczekiwanie okazuje się daremne, bo walizki trafiły do innego
samolotu i pasaŜerowie muszą obyć się bez nich.
- Wszyscy tu palą - burknęła Maggie i zaniosła się kaszlem. - Nie widzę sali dla
niepalących.
- Właśnie w niej jesteśmy, ale dym rozchodzi się po wszystkich pomieszczeniach -
odparła z uśmiechem Gretchen.
- MoŜe zjemy w tym barze - zaproponowała Maggie z kwaśną miną i wskazała
najbliŜszą witrynę. - Jest prawie pusty i nie ma palaczy.
- Szczerze mówiąc, dla mnie takie drobiazgi są teraz bez znaczenia. Smakowałby mi
nawet suchy chleb - odparła Gretchen. - Jeśli zabraknie nam pieniędzy, gotowa jestem
zmywać naczynia!
Usiadły przy barze i zamówiły solidny posiłek: makaron z sosem pomidorowym i
świeŜe pieczywo. Talerze były porcelanowe, sztućce prawdziwe, Ŝadne tam plastiki do
jednorazowego uŜytku. Gdy dopijały drugą kawę, Gretchen poczuła się jak nowo narodzona.
- Trzeba teraz załapać się na szybki objazd po mieście - oznajmiła pogodnie Maggie. -
Zadzwonię do biura podróŜy i poproszę, Ŝeby pilot po nas przyjechał.
Gretchen westchnęła bez słowa i przymknęła oczy. Najchętniej wskoczyłaby do łóŜka
i przespała co najmniej dziesięć godzin, lecz od hotelu w marokańskim Tangerze dzielił ich
jeszcze długi lot. Kwadrans później zirytowana Maggie odwiesiła słuchawkę. Mamrocząc
przekleństwa, trąciła drzemiącą Gretchen.
- Nie mogę znaleźć właściwego numeru, bo nie znam francuskiego. Z tego samego
powodu nie wiem, jakie monety wrzucić do aparatu, i nie jestem w stanie dogadać się z
tubylcami, którzy odbierają telefony. Przyczyna jest zawsze ta sama: ni w ząb nie mówię ich
językiem!
- Czemu tak na mnie patrzysz? - spytała przyjaźnie Gretchen. - Mam ten sam problem.
Nie potrafię zrozumieć nawet menu.
- Znam hiszpański, ale tutaj jest zupełnie bezuŜyteczny - odparła zirytowana Maggie. -
Mam pomysł! Wyjdziemy na zewnątrz i złapiemy taksówkę. To najłatwiejsze wyjście,
prawda?
Gretchen wstała bez słowa i ruszyła, ciągnąc za sobą walizkę jak opornego szczeniaka.
Hala przylotów brukselskiego lotniska była duŜa, nowoczesna i dobrze oznakowana. Po kilku
niepowodzeniach znalazły taksówkę. Kierowca był sympatyczny i przyjacielski. Mówił
łamanym angielskim, nie lepszym od francuskiego Maggie. Mimo językowych kłopotów,
dziewczyny postawiły na swoim i zobaczyły wiele pięknych zabytków. Odbyły długą i
ciekawą przejaŜdŜkę, w końcu jednak musiały wrócić na lotnisko, Ŝeby nie spóźnić się na
samolot.
Gretchen, całkiem rozbudzona po smacznym posiłku, kawie i miłej wycieczce, z
niecierpliwością myślała o Maroku, czyli właściwym celu podróŜy. Była to dla niej
staroŜytna, pustynna kraina wielbłądów, saharyjskich piasków i słynnych Berberów z gór Rif.
Po kilku godzinach lotu urozmaiconego smacznymi przekąskami, typowymi dla kuchni
śródziemnomorskiej, i lekturą gratisowych anglojęzycznych dzienników samolot wylądował
w Casablance, gdzie dziewczyny miały się przesiąść na pokład maszyny lecącej do Tangeru.
Po szczęśliwym lądowaniu Maggie i Gretchen przyłączyły się do głośnych oklasków dla
załogi, a potem ruszyły do wyjścia i znalazły się w innym świecie, którego mieszkańcy
paradowali w długich fałdzistych szatach, a kobiety okrywały głowy ciasno zawiązanymi
chustami i zasłaniały twarze. Wokół pełno było dzieci podróŜujących z rodzicami.
Na lotnisku w Casablance, które okazało się mniejsze, niŜ przypuszczały, uzbrojeni
straŜnicy w panterkach doprowadzili pasaŜerów lotów tranzytowych do stanowisk odprawy
celnej, a potem do poczekalni, gdzie podróŜni mieli spędzić czas, dzielący ich od startu
maszyny. Toaleta była staromodna, ale pobierający drobne opłaty Marokańczyk mówił po
angielsku, okazał się więc niewyczerpanym źródłem informacji na temat miasta i jego
mieszkańców. Po kolejnej odprawie celnej i kontroli wykrywaczami metalu, Gretchen i
Maggie wymieniły amerykańskie dolary na miejscowe dirhamy. Wkrótce znalazły się w
samolocie lecącym do Tangeru.
Casablankę oglądały z lotu ptaka. Ich uwagę zwróciły tradycyjne białe gmachy,
nowoczesne wieŜowce oraz typowe dla wszystkich duŜych miast korki uliczne. Gdy niewielki
samolot wzniósł się wyŜej, z zachwytem patrzyły na piękne miasto u wybrzeŜy Atlantyku.
Lot trwał trzy i pół godziny. Tym razem na pokładzie wolno było palić, więc gdy maszyna
gładko podeszła do lądowania, były juŜ lekko pod - duszone.
PasaŜerowie wysiedli, ich paszporty opatrzono stemplem, a bagaŜe znowu
skontrolowano. Gdy wszystkim formalnościom stało się zadość, Gretchen i Maggie opuściły
halę przylotów. Otoczyło je wilgotne, niemal gorące powietrze marokańskiej nocy. Były w
Tangerze nad Morzem Śródziemnym. Na ulicy przed portem lotniczym zobaczyły długi rząd
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl