Howard Robert E - Conan władca miasta, E -Booki, Robert E. Howard, Conan, Conan- zbiór ebooków

s [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Howard Robert E - Conan władca miasta
ROBERT E. HOWARD
JACK PETERS
CONAN WŁADCA MIASTA
TYTUŁ ORYGINAŁU: THREE–BLADED DOOM
PRZEKŁAD GRZEGORZ RUKAT
ROZDZIAŁ 1
OSTRZE W CIEMNOŚCI
Gdy minął ciemne przejście, usłyszał za plecami szybkie, stłumione kroki. To ostrzegło
Conana. Obrócił się z kocią szybkością i zobaczył pod łukowatym sklepieniem wysoką postać
zadającą mu potęŜny cios. Na wąskiej, przypominającej zaułek, ulicy, było ciemno, ale Conan
dostrzegł dziką, brodatą twarz oraz błysk stali w uniesionej dłoni. Zobaczył to, próbując
jednocześnie skrętem całego ciała, uniknąć śmiertelnego uderzenia. NóŜ rozerwał mu koszulę.
Nim napastnik odzyskał równowagę Cymeryjczyk chwycił jego ramię i trzasnął napastnika w
twarz, mocno zaciśniętą pięścią. MęŜczyzna padł na ziemię bez słowa.
Conan stanął nad nim, nasłuchując w napięciu. W górze ulicy, za najbliŜszym rogiem,
usłyszał kroki kogoś w sandałach, oraz stłumione, stalowe pobrzękiwania. Powiedzieli mu, Ŝe
ulice Khorshemish w nocy będą śmiertelną pułapką dla mającego tu wielu wrogów Conana.
Zawahał się, na wpół wyjmując z pochwy wielki, obosieczny miecz, potem wzruszył
ramionami i pośpieszył w dół ulicy, omijając z daleka ciemne, sklepione łukami przejścia,
pojawiające się w ścianach budynków, wyznaczających ulicę. Skręcił w inną, szerszą ulicę i
w kilka chwil później stukał delikatnie do drzwi, nad którymi płonęła oliwna lampa.
Drzwi otwarto prawie natychmiast i Conan szybko wkroczył do środka.
— Zamknij drzwi!
Wysoki, zarośnięty Kothyjczyk, który wpuścił Cymeryjczyka, zatrzasnął cięŜki rygiel i
odwrócił się. Zaniepokojony szarpał swoją brodę badając wzrokiem przyjaciela.
— Twoja koszula jest rozcięta, Conanie! — zagrzmiał.
— Jakiś człowiek próbował pchnąć mnie noŜem — odpowiedział Conan. — Inni mnie
śledzili.
Dzikie oczy Kothyjczyka rozbłysły, a jego muskularna ręka spoczęła na rękojeści miecza
wiszącego przy jego biodrze. Miecz miał około metra długości, lecz nie dorównywał
mieczowi, który wisiał a boku Conana.
— Pozwól nam wyruszyć i uśmiercić te psy! — nalegał.
Conan potrząsnął głową. Był wysokim, wspaniale zbudowanym męŜczyzną i jego
powierzchowność wywoływała głębokie wraŜenie. PotęŜna klatka piersiowa, pokryty
węzłami mięśni kark i szerokie ramiona przedstawiały obraz prawie pierwotnej siły i
wytrzymałości. Poza tym, poruszał się z miękkością i swobodą, która zdradzała moŜliwość
błyskawicznego działania.
— Niech odejdą. Są wrogami Akariona, którzy wiedzieli, Ŝe pójdę do króla dziś w nocy,
by prosić go o łaskę dla niego.
— A co powiedział król?
— Jest zdecydowany zniszczyć Akariona. Nieprzyjaciele Serotańczyka zatruli umysł króla
przeciwko niemu, a Akarion jest nieustępliwy. Odmówił powrotu do Khorshemish i odparcia
oskarŜenia o bunt. Król przysięga, Ŝe wyruszy w przeciągu tygodnia, zrówna Khroshę z
ziemią i zdobędzie głowę Akariona, jeśli on z własnej woli nie przybędzie i nie podda się.
Wrogowie Akariona nie cheą jego przyjazdu. Wiedzą, Ŝe oskarŜenia, które rzucili, nie
utrzymaj się, jeśli ja będę go bronił. To dlatego próbują osunąć mnie z drogi. Nie ośmielają
się jednak uderzyć otwarcie. Chcę się przekonać, czy zdołam nakłonić Akariona, by przybył i
poddał się,
— Tego Wódz Khroshy nigdy nie zrobi — powiedział Kothyjczyk.
— Prawdopodobnie nie, ale mam zamiar spróbować. Akarion jest moim przyjacielem.
Obudź Medasha i przygotuj konie, ja tymczasem spakuję rzeczy. Natychmiast ruszamy do
Khroshy.
Kothyjczyk ani słowem nie sprzeciwił się nocnej podróŜy przez Wzgórza i nie wspomniał
o późnej porze. MęŜczyźni towarzyszący Conanowi przywykli do trudnych wypraw i
nieludzkich godzin.
— A Slikh? — spytał przed odejściem.
Strona 1
Howard Robert E - Conan władca miasta
— Zostaje w pałacu. Król ufa Slikhowi bardziej niŜ własnym straŜnikom i pragnie
zatrzymać go jakiś czas, jako straŜ przyboczną. Jest niespokojny odtąd Imperator Brythunii
został zamordowany przez tego fanatyka Gastona. Wrogowie Akariona prawdopodobnie
obserwują dom, ale nie wiedzą o drzwiach, które prowadzą do zaułku za stajniami.
Wymkniemy się tamtędy.
PotęŜny Kothyjczyk wkroczył do wewnętrznej komnaty i potrząsnął męŜczyzną śpiącym
tu na stercie futer.
— Obudź się, synu diabła. Ruszamy na wschód.
Medash, krępy Zamorańczyk, usiadł ziewając.
— Gdzie?
— Do miasta Serotańczyków, do Khroshy, gdzie ten zbuntowany pies Akarion bez
wątpienia wyrwie nam wszystkim nasze serca — warknął Yarali Nakh.
Medash wstając z łóŜka uśmiechał się szeroko.
— Nie kochasz Serotańczyka, ale on jest przyjacielem Conana.
Yarali Nakh rzucił gniewne spojrzenie i zamruczał coś pod nosem wychodząc Ŝ godnością
na wewnętrzny dziedziniec. Skierował się ku stajni. Stajnia stała za wysokim ogrodzeniem i
nikt poza ludźmi Conana nie wiedział, Ŝe ukryte drzwi łączą ją z aleją na tyłach. Dlatego
wszystkie cienie, które czaiły się przy jego domu tej nocy, obserwowały inne fragmenty
posiadłości w czasie, gdy mała grupa oddalała się ukradkiem ciemną aleją. W pół godziny od
momentu, gdy Conan zapukał do drzwi swojego domu, stukot kopyt na skalistej drodze poza
miastem dał świadectwo, Ŝe trzech męŜczyzn pojechało szybko na wschód.
*
Tymczasem w pałacu, kothyjski król doświadczał niepokojów; jakie nawiedzają wszystkie
koronowane głowy.
Wyłonił się z wewnętrznej komnaty z wyrazem zatroskania na twarzy i automatycznie
pozdrowił wspaniale zbudowanego Slikha, który wypręŜył się w pełnej gotowości postawie.
Król skręcił w korytarz, dając znak ręką, Ŝe chce być sam. Slikh pokłonił się i cofnął zajmując
z powrotem swoje stanowisko przy drzwiach, nieświadomie pieszcząc pokrytą skórą rekina
rękojeść swojej długiej szabli.
Jego ciemne oczy podąŜały za królem idącym wzdłuŜ korytarza. Wiedział, Ŝe jego
przyjaciel Conan miał prywatne trwające kilka godzin, spotkanie z królem, z którego wyszedł
z gwałtownością świadczącą o irytacji.
Spotkanie to było obecne równieŜ w umyśle króla, gdy wkroczył do ogromnej oświetlanej
pochodniami komnaty i podszedł do okratowanego złotem okna, które wychodziło na śpiące
miasto. Rozmowa stała się pierwszą rysą w jego stosunkach z Cymeryjczykiem, który grał
rolę nieoficjalnego doradcy, wywiadowcy i najemnego Ŝołnierza. Otoczony przez potęŜne
narody, które uŜywały jego górzystego królestwa jako pionka w swych grach o imperium,
król silnie polegał na awanturniku z Pomocy, który udowodnił swoją niezawodność mnóstwo
razy.
Władca zmarszczył brwi, był wzburzony, spoglądał jałowo na kotarę osłaniającą alkowę,
której zachowanie wskazywało na nasilający się wiatr, poniewaŜ gobelin lekko się kołysał.
Rzucił okiem na złotem okratowane okno i zamarł. Cienkie zasłony wisiały nieporuszone.
Jednak kotara przy alkowie ruszała się…
Król był potęŜnym męŜczyzną, posiadającym mnóstwo osobistej odwagi. Prawie
instynktownie skoczył, chwycił tkaninę i rozerwał ją — sztylet w ciemnej dłoni wyprysł ze
szczeliny w materiale i uderzył go prosto w pierś: Krzyknął. Padając pociągnął przeciwnika
ze sobą. MęŜczyzna warczał jak dzika bestia, jego rozszerzone oczy błyszczały szaleństwem.
Sztylet rozerwał królewską szatę, odsłonił kolczugę, która nie raz uratowała Ŝycie władcy.
Poza komnatą niski okrzyk odpowiedział na wołanie króla o pomoc i wzdłuŜ korytarza
zadudniły kroki biegnących. Władca chwycił napastnika za gardło i nadgarstek ręki, w której
był nóŜ, ale Ŝylaste mięśnie męŜczyzny przypominały stalowe węzły. Gdy toczyli się po
podłodze sztylet ślizgał się na kolczudze, raniąc króla w ramię, udo i dłoń. Morderca
przytrzymał słabnącego władcę pod sobą, chwycił go za gardło i ponownie uniósł nóŜ. Coś
mignęło w świetle pochodni, jak błękitna błyskawica i morderca oklapł z głową
rozszczepioną aŜ do szczęki.
— Wasza Wysokość, mój Panie! — Slikh pod czarną brodą był blady. — Czy zginąłeś?
Nie, ty krwawisz! Spokojnie!
Odepchnął trupa na bok i podniósł króla. Władca cięŜko łapał oddech, cały był pokryty
krwią,, własną i napastnika. Opadł na dywan, a Slikh zaczął oddzierać pasma jedwabiu z
Strona 2
Howard Robert E - Conan władca miasta
zasłon, aby opatrzyć jego rany.
— Spójrz! — sapnął król na coś wskazując. Był wściekły, dłoń mu się trzęsła. — NóŜ!
NóŜ!
Sztylet leŜał błyszcząc przy dłoni zabitego — dziwaczna broń z ostrzem w kształcie węŜa.
Slikh spojrzał i zaklął pod nosem.
— Sztylet, Sztylet WęŜa! — wydyszał król, w którego oczach pojawił się strach. —
NoŜem tego rodzaju zabito Imperatora Brythunii i Króla Corynthii!
— Znak Ukrytych! — mruknął Slikh, niespokojnie przypatrując się złowieszczemu
symbolowi straszliwego kultu, który w ciągu ostatnich, lat ciągle uderzał w ludzi zajmujących
wysokie stanowiska.
W pałacu narastał hałas, ludzie biegali po korytarzach, wykrzykując pytania o to co się
wydarzyło.
— Zamknij drzwi — zawołał król. — Wpuść tylko marszałka dworu*
— Ale potrzebujemy lekarza, Wasza Wysokość — zaprotestował Slikh. — Te rany nie
zasklepią się same, sztylet mógł być zatruty.
— Więc wyślij kogoś po Hakima. Ukryci skazali mnie!
Król był odwaŜnym człowiekiem, ale jego doświadczenie sprawiało, Ŝe trząsł nim strach.
— KtóŜ przeciwstawi się sztyletowi w ciemnościach, węŜowi pod stopami, truciźnie w
pucharze wina? — odparł Slikh.
— Slikh, idź szybko do domu Conana i powiedz mu, Ŝe rozpaczliwie go potrzebuję!
Sprowadź go do mnie! Jeśli jest ktoś w Koth, kto moŜe mnie ochronić przed tymi ukrytymi
diabłami, to tylko on!
Slikh ukłonił się i pośpiesznie opuścił komnatę. Potrząsał z niedowierzaniem głową,
wspominając strach na obliczu, na którym strach nigdy nie gościł.
Istniał powód przeraŜenia króla. Obcy i straszliwy kult zrodził się na ziemi. Kim oni byli,
jaki był ich ostateczny cel, nikt nie wiedział. Nazwano ich Ukryci. Zabijali noŜami o kształcie
wijącego się węŜa,; wykonanych ze złota, często zatrutych ostrzach. To wszystko co o nich
wiedziano. Ich agenci pojawiali się nagle, uderzali i znikali, albo ginęli nie dając się wziąć
Ŝywcem. Niektórzy uwaŜali ich za zwykłych fanatyków jakiegoś kultu. Inni wierzyli, Ŝe
działania sekty mają znaczenie polityczne. Slikh wiedział, Ŝe nawet Conan nie miał Ŝadnych
pewnych informacji. Ale był przeświadczony o zdolności Cymeryjczyka do pomocy i
ochrony przed tymi przebiegłymi mordercami.
*
Trzy dni po pośpiesznym opuszczeniu Khorshemish, Conan siedział w towarzystwie
jednego człowieka na szlaku, w miejscu, gdzie przekraczał on skalistą krawędź i opadał ku
miastu Khroshą.
— Stoję pomiędzy tobą i śmiercią! — ostrzegł męŜczyznę siedzącego naprzeciw.
Człowiek ten pociągał w zamyśleniu swą purpurowo zabarwioną brodę. Był potęŜnie
zbudowany, miał szerokie ramiona, a jego pas jeŜył się ód rękojeści sztyletów. Był to
Akarion, wódz nieposkromionych Serotańczyków, oraz absolutny zwierzchnik Khroshy i jego
trzystu dzikich wojowników.
Jednak na jego twarzy nie gościł najmniejszy cień arogancji.
— Niech bogowie cię błogosławią! Jednak któŜ moŜe uniknąć swego przeznaczenia?
— Proponuję ci sposób osiągnięcia pokoju z królem:
Akarion potrząsnął głową z fatalizmem charakterystycznym dla jego plemienia.
— Mam zbyt wielu wrogów na dworze królewskim. Gdybym udał się do Khorshemish,
król dałby wiarę ich kłamstwom. Przywiązałby mnie do słupa na stosie, albo powiesił w
Ŝelaznej klatce, jako pokarm dla sępów. Nie, nie pojadę!
— Więc weź swoich ludzi i znajdź inną siedzibę. Są miejsca na tych wzgórzach, gdzie
nawet król nie podąŜy za tobą.
Akarion spojrzał w dół, wzdłuŜ stoku, na grupę wieŜ z kamienia, które górowały ponad
otaczającym osiedle murem z tego samego materiału. Jego cienkie nozdrza rozszerzyły, się, a
w oczach rozbłysł ciemny płomień, jak u orła, który ogląda własne gniazdo.
— Nie, na Croma! Mój klan posiada Khroshę od czasów Akara. Niech król rządzi w
Khorshemish. Tu jestem u siebie!
— Król tak samo włada Khroshą — stwierdził przybyły Yarali Nakh, kucnąwszy za
Conanem wraz z Medashem.
Akarion spojrzał w przeciwnym kierunku, gdzie szlak na wschodzie znikał pomiędzy
sterczącymi skałami. Na skałach kawałki białego materiału powiewały na gwałtownym
Strona 3
Howard Robert E - Conan władca miasta
wietrze. Obserwujący to wiedzieli, Ŝe jest to odzieŜ Ŝołnierzy, którzy strzegli przejścia dzień i
noc.
— Niech przybędzie — powiedział Akarion ponuro. — Utrzymamy miasto.
— Sprowadzi pięć tysięcy ludzi, z wieŜami oblęŜniczymi — ostrzegł Conan. — Spali
Khroshę i zabierze twoją głowę do Khorshemish.
— Wiem o tym — zgodził się Akarion spokojnie, niezłomnie i z przekonaniem, Ŝe takie
jest przeznaczenie.
Conan, jak to często w przeszłości, zdusił narastającą złość. KaŜdy instynkt jego zawziętej
natury, przeciwstawiał się tej filozofii obojętności. W tym momencie sytuacja przypominała
impas, nie odrzekł więc nic, tylko siedział patrząc na skały na zachodzie, nad którymi wisiało
słońce, kula ognia na ostrym wietrznym błękicie.
Akarion przyjmując milczenie Conana za uznanie poraŜki, oddalił problem niedbałym
machnięciem ręki.
— Conanie — powiedział — jest coś co pragnę ci pokazać. Tam na dole, przy tej
zrujnowanej chacie, która stoi poza murem miasta, leŜy martwy męŜczyzna, jakiego nigdy nie
widziałem ani ja ani nikt z Khroshy. Nawet po śmierci wygląda obco i strasznie; myślę, Ŝe nie
jest w ogóle człowiekiem, ale ….
Ostry, dźwięk okrzyku rozległ się echem pomiędzy skałami na zachodzie i natychmiast
wszyscy czterej męŜczyźni, zerwali się na równe nogi, patrząc w tamtą stronę.
Wiatr przyniósł odgłosy pełnych złości wrzasków. Później na urwisku pojawiła się jakaś
postać, skacząca zręcznie z występu na występ. MęŜczyzna tańczył jak górski diabeł
wymachując włócznią; jego postrzępiony płaszcz trzepotał na wietrze.
— Ohai, Akaronie! — wrzeszczał walcząc z porywami wiatru. — Jakiś człowiek podający
się za Slikha, na ochwaconym koniu czeka za przełęczą. śąda rozmowy z Conanem!
— Slikh! — sapnął Conan, sztywniejąc. — Wpuść go natychmiast!
Akarion potwierdził rozkaz rykiem, który zawibrował w powietrzu pomiędzy urwiskami, a
wartownik wspiął się z powrotem po występach. Niebawem na przełęczy pojawił się jeździec.
Koń sprawiał wraŜenie, Ŝe padnie po kaŜdym następnym kroku. Łeb miał opuszczony, a skórę
pokrytą pianą i potem.
— Slikh! — wykrzyknął Conan.
— Na Croma! — Slikh z grymasem na twarzy zsunął się sztywno na ziemię. — Słusznie
zwą cię Amra — Lew Pustyni! Nie wydaje mi się abyś miał więcej niŜ godzinę przewagi
nade mną, gdy przejeŜdŜałem wrota Khorshemish, ale mimo mych wysiłków, zmiany
świeŜych koni w kaŜdej napotkanej wiosce, przez trzy dni nie mogłem cię dogonić.
— Twe wieści muszą być pilne, Slikhu.
— Są, Conanie — zapewnił Slikh. — Król wysłał mnie za tobą z prośbą, o twój
natychmiastowy powrót do Khorshemish. Sztylet WęŜa uderzył w króla!
Silne ciało Conana stęŜało jak ciało pantery wietrzącej niebezpieczeństwo.
— Opowiedz mi o tym — zaŜądał, a Slikh w kilku zwięzłych słowach opowiedział o ataku
na króla.
— W twojej kwaterze dowiedziałem się, Ŝe wyruszyłeś do Khroshy — powiedział Slikh.
— Wróciłem do pałacu i król pchnął mnie w pościg za tobą. Kazał cię sprowadzić. Cierpiał
od ran i prawie umierał z przeraŜenia.
— Czy powiedział coś o wyprawę, jaką planował poprowadzić przeciwko Khroshy? —
spytał Conan.
— Nie. Ale myślę, Ŝe nie opuści pałacu aŜ do twojego powrotu. A na pewno nie do chwili,
kiedy jego rany wygoją się, jeśli nie umrze od trucizny, którą pomazano ostrze sztyletu.
— Otrzymałeś od Przeznaczenia szansę — powiedział Conan do Akariona, a do Slikha
rzekł: — Idź do miasta, zjedz i wyśpij się. Ruszamy do Khorshemish o świcie.
Gdy pięciu męŜczyzn ruszyło w dół stoku, prowadząc za sobą zmęczonego, cięŜko
stąpającego konia, Akarion spojrzał na Conana.
— Co o tym myślisz? — spytał.
— To, Ŝe ktoś pociąga za sznurki w Aquilonii, Turanie albo w Stygii — odpowiedział
Cymeryjczyk.
— Doprawdy? Ja uwaŜam Ukrytych za zwykłych fanatyków.
— Obawiam się, Ŝe są czymś więcej — powiedział Conan. — Najwyraźniej jest to tajne
stowarzyszenie, kierujące się nie znanymi nam zasadami. ZauwaŜyłem jednak, Ŝe kaŜdy
władca, którego zabito czy zaatakowano był sprzymierzony lub zaprzyjaźniony z waszym
królem. Sądzę więc, Ŝe stoi za tym, któraś z potęg. Ale co chciałeś mi pokazać?
— Zwłoki w zrujnowanej chacie — Akarion skręcił w bok i poprowadził ich ku szopie. —
Moi wojownicy natknęli się na niego u stóp urwiska, z którego spadł lub został zepchnięty.
Strona 4
Howard Robert E - Conan władca miasta
Kazałem im przynieść go tutaj, ale zmarł w drodze mamrocząc w obcym języku. Moi ludzie
bali się, Ŝe sprowadzi on przekleństwo na osadę. UwaŜają go za maga lub diabła, i mają ku
temu powody, — O jeden długi dzień drogi na północ, pośród gór tak dzikich i jałowych, Ŝe
nikt nie moŜe tam mieszkać, leŜy kraj, który zwiemy Tryptysthan.
— Tryptysthan! — zawtórował Conan złowieszczo. — Po aquilońsku lub stygijsku znaczy
to Kraina RóŜ, ale w języku Corinthian oznace Kraj Upiorów.
— Tak, kraj wampirów, zły obszar czarnych turni i dzikich wąwozów unikanych przez
rozsądnych ludzi. Wydaje się niezamieszkały, jednak ludzie tam Ŝyją. Ludzie i demony.
Czasem ktoś umiera, albo kobieta lub dziecko znika z odosobnionego szlaku i wtedy wiemy,
Ŝe to ich robota. Spostrzegaliśmy i podąŜaliśmy za niewyraźnymi postaciami przemykającymi
nocą, ale zawsze trop urywał się na pustym urwisku, które tylko demon mógłby przebyć.
Niekiedy słyszeliśmy głosy demona odbijające się echem pośród turni. Dźwięk ten obraca
serca męŜczyzn w lód.
Dotarli do ruin i Akarion otworzył przekrzywione drzwi. W chwilę później pięciu
męŜczyzn pochylało się nad kształtem leŜącym na podłodze. Postać była obca i absurdalna:
niski, przysadzisty męŜczyzna o szerokich, kwadratowych, płaskich rysach, koloru ciemnej
miedzi i wąskich skośnych oczach — prawdziwy demon. Krew zastygła na gęstych, czarnych
włosach w tyle jego głowy. Nienaturalne połoŜenie dała świadczyło o złamanych kończynach,
— CzyŜ nie ma wyglądu demona? — spytał Akarion niespokojnie.
— To Quanag — odpowiedział Conan. — Są tysiące takich jak on w kraju skąd przybył,
daleko na wschód i nie są to magowie ani demony. Ale co on tutaj robił, tego nie umiem
zgadnąć …
Nagle jego ciemne oczy rozbłysły, chwycił i rozdarł poplamioną krwią szatę. Ukazała się
poplamiona, wełniana koszula i Yarali, spoglądając ponad ramieniem Conana wydal
gwałtowny okrzyk. Na koszuli, wyhaftowany karmazynową nitką tak, Ŝe na pierwszy rzut oka
moŜna by go pomylić z plamą krwi, ukazał się dziwny symbol. Ludzką pięść zaciśnięta na
rękojeści, z której wyrastało ostrze w kształcie wijącego się węŜa.
— Sztylet WęŜa — wyszeptał Akarion, cofając się na widok przeraŜającego emblematu,
który stał się symbolem przepowiadania śmierci, i, destrukcji dla władców.
Wszyscy spojrzeli na Conana, ale nikt nie rzekł słowa. On patrzył w dół na ponure godło,
próbując połączyć niejasny ciąg skojarzeń, które powstały; zamglone wspomnienia
staroŜytnego kultu zła, który uŜywał takiego samego symbolu dawno temu.
— Czy moŜesz rozkazać, aby twoi ludzie zaprowadzili mnie do miejsca, gdzie znaleziono
tego człowieka, Akarionie? — spytał w końcu.
— Tak, Conanie. Ale to złe miejsce. Znajduje się w Wąwozie Demonów, blisko granic
Tryptysthanu i…
— Dobrze. Slikh, ty i pozostali idźcie spać. Wyruszamy o świcie.
— Do Khorshemish?
— Nie. Do Tryptysthanu.
— Więc myślisz…
— Nic nie myślę; jeszcze. Wyruszamy na poszukiwanie prawdy.
ROZDZIAŁ 2
MROCZNY KRAJ
Zmierzch okrywał poszarpany horyzont, gdy pochodzący z Khroshy przewodnik Conana
zatrzymał się. Przed nimi nierówny teren przecinał głęboki kanion, za którym wznosił się
zakazany obszar czarnych skał i srogich urwisk. Przemiana szarych łupków, brązowych
stoków i czerwonawych głazów była nagła, jakby kanion określał wyraźny geograficzny
dział. Za wąwozem nie, dostrzegli nic z wyjątkiem dzikiego krajobrazu, przypominającego
rumowisko pełne zniszczonych, czarnych skał.
— Tam zaczyna się Tryptysthan — powiedział Serotańczyk. Jego jastrzębioocy
towarzysze instynktownie wydobyli noŜe i zazgrzytały pochwy od wyciąganych mieczy. —
Poza tym wąwozem, Wąwozem Demonów, zaczyna się kraj przeraŜenia i śmierci. Nie
pojedziemy dalej, Conanie.
Conan przytaknął, jego przenikliwe spojrzenie sprawdzało szlak, który wił się w dół
nierównego stoku aŜ do kanionu. Był to zanikający ślad staroŜytnej drogi, którą jechali od
wielu mil. Wyglądało jednak, Ŝe drogę uŜywano często i to niedawno.
Serotańczyk, domyślając się jego wniosków, kiwnął głową.
— Ten szlak jest uŜywany. Demony czarnych gór przybywają nim i odchodzą. Ludzie,
którzy podąŜają za nimi, nigdy nie wracają.
Strona 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl